Most niespełnionych nadziei i obietnic. Część I – Dlaczego akurat Poniatoszczak?
Próżno na mapie Warszawy szukać miejsca będącego tak ważnym elementem dla rozwoju ruchu rowerowego, a jednocześnie tak dużą dla jego rozwoju przeszkodą, jak most Księcia Józefa Poniatowskiego. Żadna inna przeprawa przez Wisłę w rejonie Śródmieścia nie byłaby i nie jest tak dogodna dla rowerzystów, jak właśnie Poniatowski. Jedynie na nim maksymalne pochylenie podłużne jest na tyle małe, że rowerzysta nie odczuwa trudu wspinaczki na skarpę warszawską.
Kierującym pojazdami napędzanymi siłą mięśni most oferuje niewątpliwą wygodę, lecz jest dla nich również skrajnie niebezpieczny z powodu przyjętej na nim organizacji ruchu. Brakuje tu wydzielonej infrastruktury rowerowej, przez co rowerzyści zmuszeni są do jazdy po dwupasmowej jezdni. Dodatkowo, na odcinku, na którym obowiązuje buspas, oznakowanie obliguje ich do jazdy lewym pasem. Wiele zarzucić można również zachowaniu kierowców, z których większość przekracza tam dozwoloną prędkość. Powoduje to oczywisty dyskomfort u cyklistów próbujących legalnie przejechać po moście. W rezultacie wielu z nich woli wybrać bezpieczniejszy, choć nielegalny wariant – jedzie po chodniku.
Obserwując internetowe wypowiedzi na temat mostu Poniatowskiego rzucają się w oczy komentarze w stylu: “Po co się tam pchać na rowerze? Przecież na innych mostach są wygodne ścieżki”. Przyjrzyjmy się zatem, co mają nam do zaoferowania inne mosty.
Świętokrzyska wyprawa… jak na Łysą Górę
Most Świętokrzyski jest obecnie najlepiej przystosowany do potrzeb rowerzystów w Warszawie, ponieważ posiada obustronne, bezpieczne i odseparowane od ruchu samochodowego drogi dla rowerów. Niestety po jego pokonaniu rowerzyści, o ile nie wybierają się na rekreacyjną przejażdżkę bulwarami, muszą odnaleźć się w niezbyt czytelnej siatce dróg rowerowych Powiśla.
Z kolei kierując się w głąb lewobrzeżnej Warszawy, stawiają czoło przewyższeniu skarpy warszawskiej. Ulica Tamka na dystansie około 500 m ma pochylenie podłużne około 5% (co oznacza, że na tym odcinku musimy wdrapać się na wysokość 25 metrów). Na ul. Dynasy pochylenie to jest może troszkę mniejsze, ale kosztem drogi dłuższej o prawie 350 m. Jest jeszcze ulica Oboźna – wybór najgorszy z możliwych, gdyż oprócz nadrabiania drogi mamy tutaj największe pochylenie: 5,2%.
Takie strome podjazdy utrudniają jazdę wszystkim rowerzystom, a ich mniej sprawnej części mogą wręcz poruszanie się tym środkiem transportu uniemożliwić. Infrastruktura rowerowa powinna być dostępna dla każdego niezależnie od wieku, stanu zdrowia czy kondycji fizycznej. Dlatego Most Świętokrzyski alternatywą dla Poniatowskiego nie jest.
Z łazienki do ogrodu przez piwnicę – kładki „Ł” i co dalej?
Skarpa warszawska jest również przeszkodą w podróży przez most Łazienkowski. Tutaj, podobnie jak na moście Świętokrzyskim, mamy infrastrukturę rowerową. Jej powstanie było krokiem milowym i zwiększyło wolumen ruchu rowerowego z prawej na lewą stronę Wisły. Niestety infrastruktura ta nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału, gdyż urywa się w Porcie Czerniakowskim i na razie nie widać szans na jej przedłużenie do placu Na Rozdrożu. Jesteśmy przez to wciąż skazani na pokonywanie wzniesienia ulicami Ludną i Książęcą (pochylenie 3,3%), Myśliwiecką (3,4%) albo Agrykolą (5,2%).
Należy tu wspomnieć o tym, że już
niedługo przebudowane zostaną wiadukty nad parkiem Agrykola , na których pojawi się również nowa infrastruktura rowerowa [zobacz >>>]. Niewiele to jednak zmieni w rowerowo-skarpianej sytuacji, gdyż pomiędzy mostem Łazienkowskim a Agrykolą pozostanie długa na około 700 metrów dziura, której załatania w przewidywalnym czasie spodziewać się nie możemy. Most Łazienkowski, z tych samych powodów co Świętokrzyski, również musimy odrzucić jako alternatywę dla Poniatowskiego.
W głąb tunelu czy kopalnianym szybem z rowerem pod pachą?
Most Śląsko-Dąbrowski – dar Śląska i Zagłębia dla odbudowywanej Warszawy – jest pozbawionym infrastruktury rowerowej elementem trasy WZ. Trasa ta prowadzi do tunelu pod Starym Miastem, który zbyt przyjaznym miejscem dla rowerzystów nie jest. Alternatywnie możemy przed samym tunelem zeskoczyć z siodełka i z rowerem na plecach wejść po schodach na Plac Zamkowy. Rowerzysta jest tu między młotem a kowadłem.
Uczciwie trzeba przyznać, że jeśli już odważymy się przejechać przez sam most oraz tunel, to pochylenie podłużne jest tutaj na akceptowalnym poziomie. Pozostaje to jednak opcją jedynie dla odważnych, co przekreśla ten wariant jako alternatywę dla Poniatoszczaka. Zresztą ani mieszkańcom Grochowa, ani mieszkańcom Saskiej Kępy most Śląsko-Dąbrowski po drodze do centrum nie leży.
Most Gdański – niby z Pragi do Śródmieścia, ale…
Z kronikarskiego obowiązku muszę jeszcze wspomnieć o moście Gdańskim. Tutaj już możemy z czystym sercem mówić o wygodzie – przynajmniej jeśli chodzi o brak konieczności wspinaczki na skarpę. Infrastruktura rowerowa jest (choć jej zalety dostrzegamy raczej za drugim razem, a za pierwszym gubiąc się w nieczytelnym układzie dróg po lewej stronie Wisły).
Notę trasy obniżają jednak dwa zasadnicze problemy. Pierwszym jest oddalenie mostu Gdańskiego od Poniatowskiego i jego docelowych użytkowników czyli mieszkańców Grochowa i Saskiej Kępy. Żaden z nich, poruszając się czysto komunikacyjnie do centrum Warszawy, nie pomyśli nawet o aż takim nadłożeniu drogi (~8,5 km vs 2,2 km przez most Poniatowskiego na trasie z ronda Waszyngtona na rondo de Gaulle’a). Drugim problemem są ogromne dziury w infrastrukturze dla chcących jechać z Gdańskiego na południe, a mianowicie ulice Andersa oraz Bonifraterska.
Jedzie pociąg z daleka, czy na rower zaczeka?
Jedyną przeprawą, która mogłaby powalczyć z mostem Poniatowskiego pod względem wygody dojazdu z Pragi do Śródmieścia jest, troszkę paradoksalnie, most Średnicowy. Paradoksalnie, gdyż obecnie znajdują się na nim jedynie tory kolejowe. Dobudowanie do niego kładki pieszo-rowerowej jest świetnym pomysłem, ale wymaga dogadania się miasta z PKP PLK, która to spółka planuje remont całej linii średnicowej wraz z kompletną przebudową swojego mostu [zobacz >>>]. Powstała w ten sposób trasa mogłaby zostać dociągnięta aż do ulicy Smolnej z jedynie krótkim podjazdem na wysokości Parku Karola Bayera.
Znając jednak zdolności władz Warszawy do czynienia ustaleń na rzecz rowerzystów z państwowymi spółkami (vide sytuacja na Ursynowie i brak drogi dla rowerów na ulicy Płaskowickiej po wybudowaniu przez GDDKIA Południowej Obwodnicy Warszawy), trudno spodziewać się, że cokolwiek w tym kierunku zostanie zrobione. No i trasa ta obsługiwałaby jednak troszkę inne relacje niż Most Poniatowskiego – zbierałby ruch rowerzystów z Kamionka, Pragi-Północ i Targówka.
Poniatowski – książę mostów. Dlaczego nie rezygnujemy z urowerowienia
Wracając do popularnego Poniatoszczaka: jako jedyny z wymienionych mostów (nie licząc bardzo oddalonego Gdańskiego) łączy on dwie strony Wisły bez konieczności pokonywania odcinków o dużym pochyleniu podłużnym.
Jego centralne umiejscowienie na mapie Warszawy sprawia, że byłby on naturalnym wyborem rowerzystów chcących dostać się do Śródmieścia z praktycznie całej północnej części Pragi-Południe. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem, dzięki możliwości uniknięcia wspinaczki na skarpę warszawską, wykorzystywaliby go rowerzyści z wielu dalszych części prawobrzeżnej Warszawy.
Niestety – przy obecnej organizacji ruchu rowerzyści nie mogą czuć się na nim mile widziani. Muszą oni jechać po dwupasmowej jezdni, na której prawym pasie, od łącznic z Wisłostradą do wylotu ulicy Smolnej, znajduje się buspas. Z tego powodu zgodnym z przepisami miejscem rowerzystów na tej przeprawie jest pas lewy. Tam jazda nie jest komfortowa ani dla samych rowerzystów, ani dla kierowców, którzy chcieliby w tym miejscu rozwinąć troszkę większą prędkość, niż ta możliwa do osiągnięcia przez przeciętnego rowerzystę.
Prawidłowa jazda rowerzysty po Poniatoszczaku wiąże się z wieloma nieprzyjemnymi sytuacjami, takimi jak ponaglające go klaksony, nielegalne wyprzedzanie po prawej stronie (buspasem), czy okrzyki i nieprzychylne komentarze ze strony kierujących samochodami. Nic dziwnego, że przy takiej organizacji ruchu lwia część rowerzystów wybiera – co prawda niezgodną z przepisami, ale zapewniającą elementarny komfort – jazdę chodnikiem. Po prostu czują się oni na nim bardziej bezpieczni.
Bezpieczeństwo to jest jednak złudne, o czym wszyscy przekonaliśmy się 8 września 2018 roku, gdy jadąca nieprzepisowo na chodniku 17-letnia rowerzystka po zahaczeniu pieszego straciła równowagę i przewróciła się na jezdnię wprost pod nadjeżdżający samochód. Zmarła pomimo szybkiej akcji ratowniczej.
Z bardzo niebezpieczną sytuacją mieliśmy do czynienia również w tym roku, w lipcu. Na moście doszło do potrącenia rowerzystki, tym razem jadącej legalnie po jezdni, przez pędzącego samochodem kierowcę. Sytuacja zakończyła się jej poobijanym ciałem i zniszczonym rowerem. Kierowca uciekł. To jedynie kwestia czasu, gdy na Poniatoszczaku znowu wydarzy się tragedia.
Sytuacja rowerzystów na moście była już pretekstem do kilkukrotnego manifestowania przez środowiska rowerowe ich niezadowolenia z tej sytuacji i braku działań miasta w kierunku rozwiązania problemu. Tuż po tragicznym wypadku zawiązania została niewidziana na ulicach Warszawy od dłuższego czasu Warszawska Masa Krytyczna, która trasą swojego przejazdu, układającą się w wielki krzyż uczciła zmarłą rowerzystkę.
Dwukrotnie na moście miał też miejsce protest środowisk rowerowych, ukazujący paradoks jazdy rowerem po moście: legalna jazda tam jest niebezpieczna, a bezpieczna jazda jest nielegalna. Ostatni taki protest, zorganizowany zresztą przez członków Zielonego Mazowsza, miał miejsce w połowie września.
W jaki sposób możemy wyjść z tego impasu? O tym w drugiej części tekstu już niebawem.
Autorzy zdjęć
Mosty Poniatowskiego, Świętokrzyski, Łazienkowski, Śląsko-Dąbrowski, Gdański: Marek Smyk
Most Średnicowy: Agnieszka Nowak
Most Poniatowskiego jezdnia: Dawid Łakomski