zielone mazowsze > transport > bezpieczeństwo | kraj >
Rafał Muszczynko
Niedawno na naszej stronie informowaliśmy o niekorzystnej zmianie ustawy Prawo o Ruchu Drogowym, która weszła w życie 1 stycznia 2011 r. [zobacz >>>]. Nie jest to jednak jedyna zmiana prawa, która nas bulwersuje. Jeszcze bardziej absurdalny jest inny zapis ustawy.
Mowa o artykule 129h, punkt 5, podpunkt 3 ustawy Prawo o Ruchu Drogowym, dodanym tą samą nowelizacją (Dz.U. nr 225, poz 1446 z dn. 30 listopada 2010 r.), który brzmi następująco:
Minister właściwy do spraw transportu, mając na względzie przyczyny i lokalizację wypadków drogowych, przeciwdziałanie tym wypadkom oraz wdrażanie kierujących pojazdami do przestrzegania przepisów ruchu drogowego, określi, w drodze rozporządzenia (...) sposób dokonywania pomiarów przez urządzenia rejestrujące, z uwzględnieniem progów prędkości dostosowanych do obowiązującego na drodze ograniczenia prędkości, oraz przetwarzania przez te urządzenia zarejestrowanych danych, a także biorąc pod uwagę możliwość błędu kierowcy do 10 km/h włącznie w utrzymaniu dopuszczalnej prędkości.
Upraszczając prawniczą paplaninę: przekroczenie dozwolonej prędkości do 10 km/h jest w kraju nad Wisłą legalne i nie grozi za nie kara. To nie żart! Od Nowego Roku Polska stała się prawdopodobnie jedynym krajem na świecie, w którym w przepisach ustawy czarno na białym dopuszczono... łamanie zapisów tej samej ustawy. Bareja się chowa!
Skutki
Zmiana ta, niestety, niesie za sobą daleko idące konsekwencje. Po pierwsze przyzwyczaja kierowców, że łamanie prawa nie jest niczym złym.
Jeszcze kilka takich "innowacji" w przepisach, a kierowcy będą traktować wszelkie ograniczenia, znaki i przepisy w sposób widoczny na zdjęciu. W końcu zachęca do tego sam ustawodawca!
Wraz ze wprowadzonymi zmianami w zapomnienie odchodzi także "pięćdziesiątka" w mieście. Przypomnijmy główny powód jej wprowadzenia: pieszy potrącony przez pojazd jadący z prędkością 50 km/h ma 40% szans na przeżycie. Potrącony przez pojazd jadący z prędkością 60 km/h już tylko 15%. [zobacz >>>] Możemy być prawie pewni, że w 2011 roku nasze i tak czarne statystyki staną się jeszcze bardziej tragiczne.
Ale to nie wszystko.
Obecnie "legalnie" można poruszać się 100 km/h poza terenem zabudowanym, choć nadal przepisy Prawa o Ruchu Drogowym pozwalają jeździć tylko 90 km/h. Dobrze, jeżeli skończy się to tylko tak, jak w przypadku kuriera na zdjęciu - autem w rowie, bez ofiar.
"Legalnie" szybciej pojedziemy również we wszystkich tych miejscach, w których (nierzadko po nadmiernie długotrwałych "analizach") postanowiono ograniczyć prędkość stawiając znaki. Jeżeli przy szkole Waszego dziecka stoi 30km/h, to wiedzcie, że dziś bezkarnie każdy może tam jechać o 33% szybciej i z o 78% większą energią kinetyczną.
Podobny znak zapytania zresztą stanął też nad sensem stawiania wszystkich ograniczeń prędkości - przy niebezpiecznych skrzyżowaniach, na zakrętach, odcinkach robót drogowych i w wielu innych miejscach. Po co je stawiać, skoro za ich przekroczenie nie grozi kara, a ustawodawca namawia do ich łamania?
Eksperci przeciw
Wszystko to dzieje się wbrew opiniom fachowców od bezpieczeństwa ruchu drogowego, którzy od dawna wskazują na konieczność ograniczania prędkości pojazdów [zobacz >>>]:
- Negatywnie oceniam tę zmianę
- powiedziała Gazecie Ilona Butler z Instytutu Transportu Drogowego. Przypomniała, że według badań Krajowej Rady Bezpieczeństwa Drogowego aż 80% kierowców w Polsce przyznaje, że przekracza limity prędkości.
Równie negatywnie zmianę oceniają eksperci z Wielkiej Brytanii, Holandii i Szwecji. W listopadzie na konferencji w Senacie pytali oni przedstawicieli polskich władz, jak chcą spełnić wymogi UE w sprawie ograniczenia liczby wypadków drogowych, skoro zezwalają jeździć szybciej. Odpowiedzi nie usłyszeli.
Wymówki
Parlamentarzyści wyjaśniają zmianę przepisu tym, że prędkościomierze mogą działać nieprawidłowo
, a kierowca może nieznacznie przekroczyć prędkość, bo musi w pierwszej kolejności obserwować drogę, a dopiero potem wskaźniki na kokpicie
.
Wytłumaczenie to wydaje się tym dziwniejsze, że kierowca nie będący w stanie nadążyć z obserwacją drogi i wskaźników w aucie, powinien raczej zwolnić niż być usprawiedliwiany i zachęcany do dalszego przekraczania swoich możliwości psychomotorycznych. Dalsza jazda z tą prędkością grozi bowiem tym, że w którymś momencie nie nadąży nie tylko za obserwacją licznika, ale także za tym, co "robi" jego samochód. A to już niechybnie prowadzić musi do wypadku.
Podobnie pojazd z niesprawnym prędkościomierzem powinno się raczej usunąć z drogi, niż pozwalać jego kierowcy na jeszcze szybszą jazdę. Jak ktoś nie jest pewny, czy ma w aucie sprawny prędkościomierz, zawsze może go sprawdzić w serwisie. Zresztą sprawdzenie sprawności prędkościomierza jest wykonywane w ramach obowiązkowego przeglądu auta (dla większości naszych aut - co roku). Jeżeli ktoś mimo to ma wątpliwości, dla spokoju sumienia może po prostu jechać wolniej niż z maksymalną dopuszczoną prędkością. I mieć pewność, że mandatu nie dostanie.
Na największą hipokryzje zakrawa jednak fakt, że Sejm i Senat uzasadniają zmiany przeciwdziałaniem wypadkom drogowym
. Wytłumaczenie to jest tym bardziej rozkoszne, że najczęstszą przyczyną zdarzeń drogowych w kraju, niezmiennie od lat, pozostaje niedostosowanie prędkości do warunków jazdy.
Niestety wszystko wskazuje, że to się nie zmieni. Przecież przekraczanie prędkości właśnie stało się legalne!
Wersja do druku | Edycja | Dyskusja na forum | Inne artykuły na temat: bezpieczeństwo | kraj