Alleypiast w Ursusie – relacja przegranego
Na wyścig pojechałem na welocypedzie Zuzy, bo mój ulubiony żółty rower całkiem się rozsypał, trekking Wheelera to strasznie ciężki klamot, a nowy wspaniały pojazd jeszcze nie złożony. Ten Zuzy jest dla mnie ze dwa numery za mały, ale nie będę ściemniał, że to dlatego tak się wlokłem. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – starość nie radość.
Na starcie, mimo temperatury koło zera, ok. 20 osób – pada sugestia, by zrobić Masę. Organizatorzy tradycyjnie przyjeżdżają jako ostatni 😉
Jak tylko wystartowaliśmy, orientuję się, że nie nadążam za peletonem i że będę musiał nadrabiać pomysłami. Pierwsze cenne sekundy zdobywam na Koeniga 10 – zapamiętałem ze wskazówek, że to na wschód, i skręciłem w osiedle jeden blok wcześniej (tu chwila grozy związana z rozciągniętą w poprzek alejki długą czarną smyczą), precyzyjnie trafiając na poszukiwany pomnik anorektyka na zabiedzonym koniu. Sekund starczyło na tyle, aby peleton wyprzedził mnie dopiero na kilkaset metrów przed PKP Gołąbki – i bardzo dobrze, bo kiedy wszyscy pracowicie wnieśli rowery na 5-metrowej wysokości kładkę, ja skaczę na skróty na piechotę. To już dało całkiem niezłe fory, po skręcie w niepozorną Konotopską gubimy większość stawki i zostaje nas czterech – oprócz mnie i kolegi Szupli, jeszcze kolega z Siedlec i kolega, którego kojarzę z imprez pomasowych, ale niestety imienia zapomniałem.
Następny odcinek to tereny byłej fabryki traktorów – rewelacyjne klimaty, kto jeszcze nie zaliczył Zakładów Mechanicznych nocą, gorąco polecam. Szupla jako tubylec obejmuje prowadzenie i niemal od razu skręca ostro w lewo – mi się coś nie zgadza, żółta brama jakoś nie pasuje do arterii o pięknej nazwie Posag 7 Panien, którą pamiętam jako przelotową – po krótkiej rozterce decyduję się jechać prosto i zostaje sam. Po horyzont ani samochodu, ani rowerzysty, strefa zaciemniona, a tu trzask, i staje się jasność – włączają się potężne reflektory na kilkunastometrowych słupach. Ciekawe, czy przyświecają tak każdemu zabłąkanemu pojazdowi?
Zaliczam PKP Ursus Północny, przejeżdżam przez parking przed Factory, odnajduję kolejny pomnik – a przed nim niespodzianka, rozrzucone karteczki ze słowami wypisanymi flamastrem. Układam: „META JEST W STOMILU” – gdzie u licha, jest ten Stomil? Do Olsztyna nie jadę! Wciąż myśląc intensywnie biegnę przez kładkę na drugą stronę. Zielonogórska, Rakietników – „Przepraszam, nie orientuje się Pan, gdzie tu może być jakiś stomil?” – „Aleosso szanownemu konkretniem siem rozchodzi?” (ach ten piękny stołeczny akcent) – Kompanii Kordian, aleja Bzów. Zaliczam ostatni punkt, godziny otwarcia Stadionu Komunalnego – a tu wciąż żadnej konkluzji w temacie stomila.
Na horyzoncie jakaś para – napadam ich znienacka i jak tylko facet dochodzi do siebie, przypomina sobie, że faktycznie są tu ZPG Stomil, ale kawałek dalej, w Piastowie. Przepraszam za zamieszanie, konsultuję się z atlasem aglomeracji – faktycznie, zgadza się. No cóż, skoro to Alleypiast, to może i trzeba do Piastowa. Wyjeżdżając na Regulską rzucam jeszcze okiem w prawo – nie widać żadnych migających lampek, co utwierdza mnie w przekonaniu, że należy jechać dalej.
Spokojnym bocznymi uliczkami do dworca, pod torami, na światłach w lewo – kawałek okazał się 5 km, ale już wpadam na teren zakładu, już witam się z gąską – a tu nic, ani żywej duszy. Wracam na bramę, budzę wartownika i nieco bez sensu pytam się, czy nie widział jakiś rowerzystów. Powolutku toczę się z powrotem w stronę Warszawy, dzwonię do KR – nie, nie ma telefonu do Jacka. Już w Ursusie spotykam Pawła – a jednak Regulska! Zrezygnowany melduję się na mecie – co ciekawe, mimo że nadłożyłem bez sensu 10 km, nie jesteśmy wcale ostatni. Wprawdzie byłem jedyny, który zaliczył zakłady przemysłu gumowego – część osób nie zauważyła karteczek, część je zignorowała – ale inni też mieli swoje przygody…
Morał tej opowieści: na alleycatach wszystko jest możliwe, każdy może wziąć udział, nie trzeba być superszybkim wycinakiem, nie trzeba mieć roweru za kilka tysięcy, nie trzeba znać terenu od urodzenia. Z punktu na punkt zmienia się kolejność, a „ostatni stają się pierwszymi”.
Podziękowania dla organizatorów za fajną imprezę, ciekawą trasę i gorącą herbatę na mecie, a także dla ekipy Traktor, która podzieliła się swą zasłużoną nagrodą. Szacunek dla uczestników, którzy uczciwie zaliczali nieobsadzone punkty, co na centralno-warszawskich wyścigach nie zawsze jest regułą. A jeśli chodzi o gościa, który podłożył „STOMIL” na pomniku Czerwca ’76 – wprawdzie nie podzielam jego poczucia humoru, ale te parę ekstra kilometrów nieźle mi zrobiło, więc nie żywię urazy…