Notatki z bajktura – Polska
13 lipca: WARSZAWA (40 km)
Pracowity dzień. 9:00 jestem u Michała w biurze, ale drukarz nie
przyjeżdża. 10:00 spotkanie w Agencji Rozwoju Przemysłu. 11:59 metro
Wilanowska, minutę przed czasem wjeżdża Biketour. Tubylcy nie dopisali, jest
może 15 osób z Warszawy. Od al. Szucha zajmujemy całą szerokość jezdni. Na
rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej miła niespodzianka – zespół jazzowy
odgrywa nam fanfary. Po konferencji prasowej objeżdżamy okoliczne sklepy
rowerowe, niestety raczej słabo zaopatrzone w części dla trekkingów.
Odłączam się, by spożyć ostatni domowy posiłek i wrzucić ostatnią
aktualizację na stronę.
Witamy w Warszawie.
14 lipca: Rembertów – Zielonka – Radzymin – Wyszków – Brańszczyk –
Brok (109 km)
Michał prowadzi swoim szlakiem do Radzymina, tam czeka już na nas
ex-burmistrz i prezes Towarzystwa Przyjaciół Radzymina. Z wyraźną dumą
pokazuje miejsce, gdzie wylądował helikopter papieża. Furorę wśród
zgromadzonych robią czapeczki „Radzymin z Ojcem Świętym”, błyskawicznie
ochrzczone „Świętymi Kaskami”.
Do trzeciej czekamy na tych, co zaspali. Kiedy wreszcie się pojawiają,
zmęczona bezczynnością Anna narzuca ostre tempo, solidarnie zmieniają ją na
przodku Hynek oraz Eli. 40 minut później jesteśmy w Wyszkowie, kolejne 20
staram sie złapac oddech.
Zjeżdżamy z głównej drogi na prawo i wyraźnie zwalniamy. Czesi
relacjonują najnowsze wyniki badań zbawiennego wpływu diety piwnej na
kolarzy. A ponieważ od gadania w gardle zasycha, konieczne są częste
postoje, podczas których wspieramy lokalne wiejskie sklepiki.
W Broku na campingu twierdzą, że nie ma dla nas miejsca. Wybawieniem
okazuje się producent opryskiwaczy, który udostępnia nam sporą część terenu
wystawowego i łazienkę.
15 lipca: Brok – Zaręby Kościelne – Czyżew – Wysokie Mazowieckie –
Sokoły – Bokiny (93 km)
Dołączam do „fast group”, w związku z czym przez większą część dnia
podziwiam tylne koła Anny i Eliego. Zatrzymujemy się na szybką kąpiel w
rzeczce Brok, chwilę później zaczyna padać. Wieczorem oczekuje nas kulinarne
arcydzieło – kilkanaście kilo makaronu rozgotowanego przez Leszka i Kaia w
jedną gigantyczną kluchę.
16 lipca: Bokiny – Kurowo – Jeżewo – Strękowo Góra – Gugny – Osowiec –
Goniądz (83 km)
Zrywamy się bladym świtem, by zaliczyć dwa parki narodowe. Niebacznie
zglosiłem sie na ochotnika do ciągnięcia przyczepki. W Kurowie wszystko
pozamykane, więc spożywamy przezornie zabrane resztki makaronu, doprawione
jakimś zielskiem z łąki. Koło dziewiątej bierzemy kajaki i hajże na Narew.
Przeszło trzy godziny błądzimy w labiryncie błotnistych kanałów pomiędzy
trzcinami, przy wysadzonym moście koło Kruszewa zatrzymujemy się na kąpiel.
Gdy znudzą się rowery.
Kąpiel zaostrza apetyt, a sklep w pobliskim Jeżewie srodze nas
rozczarowuje, więc pora na nieśmiertelny makaron, tym razem z fasolą.
Przyczepka sprawuje się bez zarzutu. Michael oferuje się poprowadzić i
rozwijamy prędkość ponad 30 km/h. Nadrobiony czas skutecznie marnujemy na
nieco podsuszonym Bagnie Ławki i w Goniądzu okazuje się, że wszystkie sklepy
już zamknięte.
Powoli oswajamy się z myślą o braku kolacji, ale na szczęście udaje nam
się namówić właścicielkę jednego ze sklepów, by otworzyła jeszcze na 5
minut. Gdy zamyka, uwagę Michaela przykuwa kosz na śmieci. Nigdy nie
myślałem, że zobaczę szwedzkie dzieci grzebiące w polskich śmietnikach, ale
człowiek uczy się całe życie, a zatem nie protestuję, gdy trzech
reprezentantów jednego z najbogatszych krajów świata pakuje mi do przyczepki
kilkanaście kilo „prawie dobrych” bananów.
17 lipca: Goniądz – Dolistowo – Kopiec – Białobrzegi – Augustów –
Frącki – Giby (100 km)
Od rana pada. Kuba i Tom czynią czary na bębnach, by przywołać piękną
pogodę. Jak zwykle efekt jest przeciwny do zamierzonego.
Ruszamy przodem z Philippą by znaleźć nocleg. W Dolistowie skręcamy na
Białobrzegi, piękna trasa, 30 km przez bagna i lasy. W Augustowie dogania
nas Arne, Eli i Radka, wspólnie plądrujemy lokalne cukiernie. W Elim budzi
się jednak poczucie obowiązku i rusza, a ja za nim. Prowadzi w pięknym
stylu, mimo deszczu w ciągu godziny pokonujemy ponad 30 km, niestety brak
błotników sprawia że cała woda z jego opon leci na mnie. Drogę Tysiąca
Jezior roboczo przemianowujemy na Drogę Miliona Kałuż.
Jakieś 10 km przed Sejnami przyuważamy leśniczówkę, leśniczy wskazuje nam
piękną i darmową bindugę. Po 10 minutach dyskusji w coraz bardziej
intensywnym deszczu decydujemy, że nie szukamy dalej. Kiedy jednak pojawiają
się Szwedzi, zaczynają marudzić, że mokro i nie ma jak gotować. W
międzyczasie Pippa zdążyła się już rozbić i przebrać w suche ciuchy, więc
odmawia dalszych wojaży i dochodzi do podziału grupy. Ja zostaje na
bindudze. Wieczorem się wypogadza. Idziemy popływać, niektórym nigdy dość
wody…
Hardcore camping group.