Notatki z bajktura – Wyspy Alandzkie i Szwecja
14 sierpnia
Maisaari — Röölä – Merimasku – Askainen – Taivassalo –
Kustavi – Osnäs — Ava – Brändö – Torsholma — Hummelvik – Vardö –
Bomarsund (132 km)
Ckliwe pożegnania zajmują trochę czasu i z Röölä ruszamy dopiero po
dziesiątej. Francois w ostatniej chwili decyduje się towarzyszyć mi w
podróży przez Alandy. Przy skręcie na Merimasku, mimo naszych rozpaczliwych
gwizdów, Nemanja i Pelle jadą prosto. Zostajemy z przyczepką na
przysłowiowym lodzie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – w środku znajdujemy gar
(dzięki, Eli) pełen wczorajszej pasty z soczewicy. Pokrzepieni soczewicą,
bocznymi drogami dojeżdżamy do szosy na Kustavi, Soif obejmuje prowadzenie i
na szesnastą jesteśmy w Osnäs.
Gdzies na Brandö
Prom Alandstrafiken jest bardzo sympatyczny i darmowy dla rowerzystów
(nawet z przyczepami). Bajkowy krajobraz Brändö jeszcze wzmaga w nas
pozytywne nastawienie do świata. Po krótkiej przerwie na jagody i drzemkę
decydujemy się wykorzystać księżycową noc. O 21 łapiemy kolejny statek i
sącząc kakao podziwiamy zachód słońca na Wyspach, koło północy przybijamy do
Hummelvik.
Czujemy się niezwykle zaszczyceni, kiedy w Töftö okazuje się, że kolejny
– już szósty dzisiaj – prom przypłynął tylko po to, by zabrać dwóch
obdartych rowerzystów. Czujemy się jeszcze bardziej zaszczyceni, gdy robi
dwa dodatkowe kursy, by przywieźć mydło, które Soif zostawił na drugim
brzegu cieśniny.
15 sierpnia
Bomarsund – Kastelhof – Godby – MARIEHAMN — STOCKHOLM –
Lindingö (60 km)
Śpimy kilka godzin na kamienistej plaży. Z rana idzie jak po grudzie:
Soif narzeka na kolano, a przyczepka tak jakby dwie tony cięższa.
W skansenie w Kastelhof wielce sympatyczna pani kustosz prezentuje
znajomość ok. 10 języków europejskich zanim udaje nam się ją przekonać, że
kumamy po angielsku. Zainteresowanie Soif budzą szwedzkie łóżka, wyglądające
jak bardziej pojemne regały. Podobno w takim wynalazku mogło zimową porą
nocować nawet kilkanaście sztuk. Nic dziwnego, że biedacy, zdesperowani,
Rzeczpospolitą najechali.
W Godby wreszcie trafiamy na otwarty sklep. Nieco znużony soczewicą
nabywam tuzin „prawie świeżych” pączków, które spożywamy razem z lokalnymi
jagodami.
Soif ze względu na kolano decyduje się na autobus, ja dzielnie pedałuje
do Mariehamn. Ze względu na niesamowitą obfitość malin po drodze, do portu
docieram zaledwie na pół godziny przed odpłynięciem naszej łajby. W
ostatniej chwili okazuje się, że trzeba zmienić terminal. Jadąc
jednokierunkową pod prąd spotykamy całość sił policyjnych Wysp Alandzkich
(tzn. obydwu funkcjonariuszy oraz radiowóz).
Sztokholm: most kolejowo-pieszo-rowerowy
Na promie spotykamy Nemanja, Pelle i jeszcze kilku Ekotopian. W
Stokholmie udaje się dodzwonić do Karin i Naimy, razem jedziemy do Anny na
wyspę Lindingö. Francois twierdzi, że zna drogę. „Zna” to trochę za dużo
powiedziane, ale w końcu odnajdujemy malowniczo położoną na stoku
zalesionego wzgórza willę. A tam tłok jak na dobrym komisariacie: Kristina,
Ante, Diana, Cuca, Pippa…
18 sierpnia
STOCKHOLM. Dla wielu biketurystów (w międzyczasie dojechali jeszcze Marc i Kai)
niemiłym zaskoczeniem okazuje się fakt, że szwedzkie koleje nie chcą wozić
bicykli. Coś z tym fantem trzeba zrobić – decydujemy i zarządzamy akcję pod
hasłem „Släpp in oss!” Mimo kiepskiego przygotowania, udaje nam się
zainteresować tematem kilka szwedzkich gazet. Serce rośnie, kiedy patrzę na
wymalowany przeze mnie i Pippę transparent, cóż za gustowne zestawienie
jaskrawej pomarańczy i fosforyzującej zieleni. Zaprawdę, gdyby nie te sześć
lat studiów, mógłbym zostać artystą.
Släpp in oss!
Wieczorek wspominkowy w biurze Faltbiologerna. Okazuje się, że Anna jest
prezesem tej szacownej instytucji. Michael pokazuje świeżo wywołane slajdy z
Biketouru, my opowiadamy trochę o akcjach, które organizujemy w swoich
krajach.
Koło północy jadę z panią prezes na Lindingö po przyczepę. To ciekawe
doświadczenie, jechać w nocy, na skróty, za tubylcem, który doskonale zna
trasę, nie schodzi poniżej 30 km/h, a przy tym gardzi oświetleniem. Całe
szczęście, że słuch mam niezły…
20 sierpnia
STOCKHOLM – Grödby – Sorunda – Stora Vika – Nynäshamn (84 km)
Rankiem odkrywam u siebie 6 kleszczy. Dochodzę do wniosku, że Stockholm
to niebezpieczne miasto i czas do domu. Przed taką podróżą trzeba się jednak
nieco pokrzepić. Herbatka, śniadanko, kawka, herbatka… i okazuje się, że
szczytne plany wyruszenia o ósmej legły w gruzach. Na szczęście szlak
Nynäsläden, wbrew ostrzeżeniom Anny, jest oznakowany całkiem przyzwoicie i
na przystani jestem sporo przed czasem. Pada, więc wpycham się na prom poza
kolejnością. Nie jestem jedynym rowerzystą, który wpadł na ten pomysł –
wspólnie z dwójką Polaków wracających z Norwegii bezwzględnie wykorzystujemy
przewagę dwóch kółek nad czterema i zajmujemy najbardziej luksusowy fragment
podłogi zanim pierwszy samochód zostaje wpuszczony na pokład.