Ścieżki coraz gorszej jakości
Przeczytałem artykuł o transporcie rowerowym w
Kopenhadze. Ech… po co o tym pisać, tylko zazdrość człowieka zżera.
Wiedziałem, że w Holandii i Danii rowery mają wysoki priorytet, ale że aż
taki?! Toż to raj na ziemi. Żeby choć cząstkę tego przenieść na warszawski
grunt…
A u nas… Niby coś się zmienia, ścieżek trochę przybywa, ale są one
coraz gorszej jakości. Odnoszę wrażenie, że wpadliśmy w pewną pułapkę.
Władze pokazują, że zbudowały tyle, a tyle km ścieżek i nie mamy się czego
czepiać. A większość z nich to po prostu wydzielone pasy na pokrzywionych
chodnikach. A nowe odcinki – to oczywiście kostka, przeważnie kładziona byle
jak, która po roku się zapada i powstają dziury (np. wzdłuż ul. Maczka [albo
wzdłuż Prymasa Tysiąclecia, albo na Polu Mokotowskim, albo… – przyp.
red]). Odcinki asfaltowe (zdaje się, że tańsze?) to tylko pozostałość
dawnych lat – często są poważnie nadszarpnięte przez ząb czasu, ale i tak
zwykle wygodniejsze od brukowych. O zabójczych dla kół wysokich krawężnikach
także nie należy zapominać. Czy w ostatnich latach wyremontowano jakąś już
istniejącą ścieżkę?
Śmieszne jest w tym wszystkim to, że nowe ścieżki powstają zwykle podczas
remontów lub budowy ulic. I zamiast jeździć równiutkim asfaltem, bez dziur
na poboczu i studzienek zagłębionych pół metra, trzeba się telepać po tej
kostce. A tam, gdzie po ulicy rowerem się praktycznie nie da jechać –
oczywiście ścieżek nie ma.
Przykład – ul.Jana Pawła II – jadąc ulicą (bo ścieżki nie ma) od centrum
do Al. Solidarności można sobie na dziurach i koleinach zepsuć rower lub
nawet zdrowie, a od Al. Solidarności do Stawek większość rowerzystów pomyka
wyremontowaną równą jezdnią, ignorując istniejącą ścieżkę. Żeby zapobiec
takim sytuacjom stawiane są coraz częściej złowrogie znaki zakazu ruchu
rowerów (klasyczny przykład – ul. Broniewskiego na odcinku od pętli
tramwajowej do Al. Reymonta – po rozpadającym się chodniku, oznaczonym jako
ścieżka nie da się jechać, więc często wybiera się albo jezdnię albo
pobliską osiedlową asfaltową alejkę).
Do absurdu zostało to doprowadzone na Białołęce na ulicy Ostródzkiej. Na
odcinku jezdni krótszym chyba niż 100 metrów postawiono właśnie taki zakaz i
kazano przejechać na króciutką ścieżkę (czyli kiepskiej jakości chodnik).
Scieżka ta jest tylko po jednej stronie (wschodniej), a zakaz dotyczy
obydwu. O ile jadąc od południa można w ostateczności na nią wjechać (tylko
po co?), o tyle dla jadącego z północy manewr taki jest trudny i może być
bardzo niebezpieczny – rowerzysta dwa razy musi przecinać jezdnię. Czemu to
ma służyć, zupełnie nie rozumiem.
Podsumowując, warto by zwrócić władzom uwagę nie tylko na ilość, ale
także na jakość i zasadność budowania ścieżek rowerowych w niektórych
miejscach. Bo widzę, że to zaczęło zmierzać w złym kierunku. Nowe
'inwestycje’ coraz częściej pogarszają tylko istniejący stan rzeczy. Chyba
nie o to walczyliśmy. Żeby nie stało się tak, że idea miasta przyjaznego
rowerzystom została w ten sposób wypaczona paradoksalnie przez… nas
samych.
P.S. Jak ktoś ma wątpliwości, niech się przejedzie na wyremontowaną nitkę
wiaduktu Popiełuszki i zobaczy, jak powinna wyglądać ścieżka (szkoda, że
to tylko 200 metrów).