Co się skrywa za nowymi tablicami na ul. Dewajtis?
Przez sześć lat, jakie minęły od szkodliwego i bezprawnego przemeblowania ciągów pieszych wzdłuż ulicy Dewajtis, dzień w dzień dało się zaobserwować ich dysfunkcjonalność. Nowy chodnik okazał się niewystarczający, a likwidacja drugiej alejki po przeciwnej stronie ulicy rażąco błędna i nieskuteczna. Mimo to, zamiast naprawić wyrządzone szkody, urzędnicy brną w nie dalej. Przy pomocy tablic informacyjnych udzielają miłośnikom leśnych spacerów reprymendy za własne grzechy.
Nie przejdziesz, bo ktoś nie pomyślał
Dwie identyczne tablice pojawiły się w poprzek dawnej alei na obu jej krańcach. Na zdjęciu od strony Marymonckiej.
Już sześć lat po zaoraniu alei i teoretycznym wprowadzeniu zakazu ktoś doszedł do wniosku, że należy poinformować odwiedzających o zakazie wchodzenia na teren zrekultywowany w zamian za budowę chodnika.
Nadal jednak nie wpadł, by usunąć oznakowanie wiodącego tędy (nadal!) szlaku pieszego. Jego znak widać po prawej na poprzednim zdjęciu. Znikną one zapewne po kolejnych sześciu latach?
Zbliżenie treści tablicy.
Do omawianej alei można dojść też od północy, mniej więcej w połowie jej długości, granicą rezerwatu. Tam jednak tablic nie ma. A szlak turystyczny kusi…
Kolejny przykład niekonsekwencji i niespójności to znak ostrzegawczy przed spadającymi konarami. Przy alei, którą teoretycznie może chodzić tylko zwierzyna.
Trudno się dziwić, że tablice w żaden sposób nie wpłynęły na zachowania ludzi. Oprócz pieniędzy publicznych wyrzuconych w błoto stanową kolejny przykład szkodliwego niedostosowania reguł do potrzeb społecznych i niszczenia autorytetu prawa.
Z wirusem po Dewajtis
Opary absurdu, z których wyłoniły się nieszczęsne tablice, zgęstnieją jeszcze bardziej, gdy spojrzymy na nie z pandemicznego punktu widzenia. Oto parę miesięcy po kulminacji pandemii, gdy nowoczesne miasta poszerzają przestrzenie do chodzenia i jeżdżenia rowerem, rząd wzywa do zachowania dystansu, a zmęczone społeczeństwa szturmują lasy i parki, Warszawa postanawia pójść pod prąd dając pokaz najgorszej praktyki [zobacz >>>]. Czy aby tego chorego pomysłu akurat teraz nie podsunął decydentom jakiś kret chcąc ich ośmieszyć i skompromitować?
I czy nie zainspirował go nasz artykuł [zobacz >>>] o bielańskich tradycjach grodzenia?
Zastąpienie w 2014 roku dwóch przestronnych alej gruntowych i dodatkowej możliwości chodzenia skrajem jezdni jednym ciągiem o szerokości dwóch metrów skutkuje dziś realnym zagrożeniem zdrowia chodzących tamtędy ludzi.
A pandemia nie tylko nie ustępuje, ale nasila się i może trwać nie wiadomo jak długo. To kolejny argument za uwolnieniem pieszych na ul. Dewajtis ze szkodliwego betonowego gorsetu, w który ubrał nas zarząd dzielnicy Bielany pod wodzą Rafała Miastowskiego, z inspiracji Joanny Fabisiak [zobacz >>>].
Czy zamiast marnować publiczne pieniądze na nieskuteczne tablice nie należało dostosować organizacji ruchu do nowych wyzwań i wyjątkowych warunków?
A nie mówiliśmy?
Ponieważ problem może nie być szerzej znany i przez lata mógł ulec zapomnieniu, warto uzupełnić relację krótkim tłem historycznym.
Budowa chodnika w rezerwacie przeprowadzona z zaskoczenia i z naruszeniem prawa [zobacz >>>] [zobacz >>>] od początku budziła niezwykle silny sprzeciw społeczny [zobacz >>>]. Zarząd dzielnicy zignorował protest samorządów mieszkańców Bielan wobec likwidacji przyjemnych i bezpiecznych alejek po obu stronach ulicy [zobacz >>>]. Napisano w nim, że nagła likwidacja alejek bez konsultacji z mieszkańcami, świadcząca o ich lekceważeniu, jest wielką krzywdą dla lokalnej społeczności
.
Niezależnie od wielu innych zastrzeżeń nasze stowarzyszenie zwracało uwagę m.in. na niedostateczną szerokość wybetonowanego chodnika (patrz zdjęcie powyżej), co szczególnie da się we znaki przy braku alternatywnego przejścia.
Jeśli komuś brakowało wyobraźni, mógł od początku zauważyć, jak wielki jest popyt na tę alternatywę, zanim podejmie zza biurka decyzję o jej likwidacji. Zdjęcie archiwalne z 2005 r. pokazuje natężenie ruchu pieszego na obecnie zaoranej alei.
Mógł też zaobserwować efekty swojej decyzji i pójść po rozum do głowy.
We wnioskach do planu ochrony dla rezerwatu przyrody „Las Bielański” z 2011 roku [zobacz >>>] powtórzyliśmy, że należy przywrócić gruntowe ciągi piesze po obu stronach ul. Dewajtis w postaci sprzed roku 2013
i tym samym zlikwidować betonowy chodnik wprowadzając alternatywne środki techniczno-organizacyjne gwarantujące uspokojenie ruchu drogowego i bezpieczeństwo pieszych. Bez efektu.
Istniało kilka znacznie lepszych alternatyw rozwiązujących problem ruchu pieszego na ul. Dewajtis[zobacz >>>] niewymagających tak drastycznych ingerencji w krajobraz i potrzeby społeczne. Potwierdziła to ekspertyza przygotowana na nasze zamówienie [zobacz >>>].
Dzisiejsza nowa próba nakłonienia nas do niechodzenia po terenie ,,oddanym naturze” przerzuca de facto na mieszkańców koszty niekompetencji i krótkowzroczności urzędników. Nie potępiamy oddawania naturze, które jednak należy zacząć na omawianej ulicy od ograniczeń ruchu samochodowego [zobacz >>>] [zobacz >>>].
Rezerwat przyrody ,,Las Bielański” powstał w celu zachowania jego wartości społecznych i krajobrazowych [zobacz >>>]. Może już czas by urzędnicy sobie o tej genezie przypomnieli?