Dla kogo chodniki i dlaczego dla taksówkarzy?
Z zainteresowaniem zacząłem czytać zamieszczony w Gazecie Stołecznej z 2011.06.09 artykuł Dla kogo chodniki? Piesi: uciekamy rowerzystom spod kół
. Piszę zacząłem
, bo już po kilku zdaniach okazało się, że zamiast próby diagnozy problemu mamy do czynienia z kolejnym powtórzeniem banalnych i w większości dawno skompromitowanych stereotypów.
Jak nie rozjechać rowerzysty – pyta pan Włodzimierz
Od zawodowego kierowcy, pouczającego innych o obowiązujących przepisach, można by oczekiwać znajomości tychże. Bez takiej znajomości faktycznie naraża się na lawinę inwektyw
, a przynajmniej pobłażliwe rozbawienie. Przykładowo pan Włodzimierz twierdzi, że kodeks drogowy nakłada na rowerzystów obowiązek trzymania się najbliżej prawej krawędzi jezdni
. Tymczasem zarówno kierowcy jak i rowerzyści obowiązani są jechać możliwie blisko prawej krawędzi jezdni, a jeżeli pasy ruchu na jezdni są wyznaczone – nie zajmować więcej niż jednego pasa. Możliwie
oznacza czasem metr od krawężnika, a czasem lewy pas, jeśli rowerzysta zamierza na następnym skrzyżowaniu skręcić w lewo. Nie ma żadnego przepisu, który kazałby rowerzystom jechać bliżej krawędzi niż kierowcom, gdzieś w rynience odpływowej.
Słabo jest też z oceną zagrożenia. Oczywiście, jazda w nocy bez oświetlenia jest naganna. Trzeba jednak pamiętać, że do znakomitej większości wypadków z udziałem rowerzystów dochodzi w pełnym świetle dziennym, przy dobrych warunkach pogodowych. Zaledwie 1% spowodowanych jest brakiem wymaganego oświetlenia u rowerzysty, co łatwo sprawdzić w policyjnych statystykach. Za większość odpowiadają konkretne zachowania przy doskonałej widoczności, zarówno kierowców jak i rowerzystów – wymuszanie pierwszeństwa, nadmierna prędkość, nieprawidłowe wyprzedzanie czy skręcanie.
Zestawienie zwierzeń taksówkarza ze skargami na rowerzystów na chodnikach jest tym bardziej uderzające, że to właśnie błędne wyobrażenia kierowców o przepisach i bezpiecznej jeździe jest tym, co powoduje, że rowerzyści uciekają na chodniki.
Dlaczego w tym roku jest więcej rowerzystów?
Przede wszystkim jednak za niepoważne uważam wiązanie wysypu rowerzystów na chodnikach czy ich nieprawidłowych zachowań z ostatnimi zmianami w przepisach. Dlaczego?
Ze względu na utrudnienia związane z budowami i remontami, ale też zmiany w stylu życia, w tym roku na ulice Warszawy wyjechały tysiące zupełnie nowych rowerzystów. Po raz pierwszy odkrywają miasto na rowerze, dotychczas poruszali się pieszo, komunikacją publiczną lub samochodem. Z różnym sukcesem wdrażają oni swoje koncepcje, jak powinien się zachowywać rowerzysta. Jeżdżą po chodnikach, bo pamiętają jak irytowali ich rowerzyści na jezdni, gdy jeszcze byli kierowcami. W normalnym mieście mieliby pomoc w postaci czytelnej, jednoznacznej organizacji ruchu, prowadzącej ruch rowerowy przez ulice i skrzyżowania – wtedy faktycznie wystarczyłyby przepisy i znaki drogowe.
Dlaczego jeżdżą nieprzepisowo?
A jak mają się zachowywać w Warszawie, skoro wciąż są realizowane projekty takie jak ul. Nowowiejska, w których rowerzyści mogą co najwyżej wybierać jaki przepis złamać? Nie mam też sumienia namawiać rowerzystów do przepisowej jazdy al. Jerozolimskimi czy Marszałkowską, gdzie znaki nakazują jazdę rowerem środkowym pasem. Wreszcie – od kogo ci nowi rowerzyści mają się uczyć poprawnych zachowań, skoro nawet policjanci boją się jeździć na rowerach po jezdni?
Co z tego wynika?
Nowych rowerzystów z każdym rokiem będzie jeszcze więcej – samochód staje się passe, w mieście bardziej zawadza niż ułatwia poruszanie. W normalnym mieście byłby to powód do radości, bo rower jest cichy, nie truje, bardziej efektywnie wykorzystuje przestrzeń.
Tymczasem u nas duża liczba rowerzystów pokazała, jak przestarzała jest organizacja ruchu w stolicy. Potrzebujemy nie 3 czy 5 km nowych ścieżek rowerowych rocznie, bo w ten sposób uporządkujemy ruch rowerowy za 200 lat, ale masowych rozwiązań rowerowych. Potrzebujemy od zaraz kilkudziesięciu kilometrów pasów rowerowych i dopuszczenia ruchu rowerowego pod prąd na kilkudziesięciu ulicach lokalnych, by można było nimi omijać główne arterie. Potrzebujemy stref Tempo 30 w centrum miasta i na osiedlach mieszkaniowych, z fizycznym uspokojeniem ruchu, tak by rowerzyści przynajmniej tam nie byli spychani na chodniki.
Parę lat temu coś drgnęło – pojawiły się m.in. pasy dla rowerów na Międzyparkowej i Bonifraterskiej, kontrapas na Oboźnej. Eksperyment się powiódł, wypadków nie było, rozwiązania się sprawdziły. Niestety, zabrakło woli politycznej, by to wykorzystać i rozszerzyć na całą Warszawę. Właśnie zmarnowana została doskonała okazja do uporządkowania ruchu rowerowego w centrum przy okazji rewolucyjnych zmian w organizacji ruchu na czas budowy metra. Ale zapewne łatwiej jest biadolić nad upadkiem obyczajów i antagonizować różne grupy użytkowników dróg niż wydobyć od władz miasta odpowiedź dlaczego.