Dzień Ziemi 2002 – refleksje ekologa
Refleksje ekologa
Przez ponad tydzień przed 21 kwietnia rozplakatowane były w całej
Warszawie informacje o tej szczytnej imprezie. Organizatorzy jak
najbardziej znakomici, bo Ministerstwo Środowiska, Narodowy Fundusz
Ochrony Środowiska i inni. Pomyślałem, że może być ciekawie, więc
wsiadłem na rower i z Tarchomina, pokonując wertepy warszawskich
ścieżek rowerowych i spaliny samochodowe, dotarłem na Pola
Mokotowskie. Jak było, opowiadam.
Już dojeżdżając do ulicy Żwirki i Wigury od strony ulicy Banacha,
spostrzegłem, że na chodniku jest ciaśniej i więcej pieszych. Żeby to
jednak byli tylko piesi. Niestety duża część odwiedzających nie
zrezygnowała tego dnia z samochodu i pozostawiła go, jak zwykle, w
dogodnych do tego miejscach, między innymi na chodnikach. Wszystko
zrozumiałem lepiej, gdy zobaczyłem mapkę festynu, a na niej
zaznaczonych ponad 10 parkingów dla samochodów wokół parku. A mogło
być tak pięknie, luźno, gdyby tylko sponsorzy złożyli się po parę
złotych więcej dla kierowców ZTM tego dnia i zwiększono częstotliwość
kursów autobusów w ten rejon. Ale nie ma jak promocja ekologii dla
zmotoryzowanych – oni potrzebują dużo świeżego powietrza i
zieleni. Zatem było jak w normalny dzień pracy, tylko że inne miejsca
niż zwykle zostały zablokowane samochodami. Natomiast ja nie znalazłem
parkingu dla swojego roweru i musiałem przeciskać się z nim pomiędzy
ciżbą zwiedzających. Pierwszy zawrót głowy już przeżyłem, ale może
dalej będzie lepiej.
Hitem dnia było niewątpliwie wymienianie surowców wtórnych na
drzewka. To jak najbardziej słuszna idea i dobrze zrealizowana. Zanim
jednak dotarłem do miejsca takiej wymiany, ominąłem sporo stoisk z
cukierkami, ciastkami i innymi słodyczami. Kolorowe opakowania aż
kłuły w oczy. Ciekawe w jakie torebki pakowano te słodkości, czyżby
papierowe?
Im dalej w park tym więcej… ludzi, oczywiście. Piękny dzień,
słońce, ciepło, więc spacerek i rowerek nie zgorszy, a do tego jeszcze
piwo i kiełbasa, aż dym i zapachy kręciły w nosie. A wszystko to w
specjalnie zorganizowanym barze, w którym tacki i kubki… plastikowe
i jednorazowe. Ludzie jedzą, piją i uczą się, że tak wygodniej, tylko
czy słusznie? Może lepiej byłoby po prostu rozszerzyć działalność
mokotowskich pubów. Menu podobne, za to kufle szklane i myte po
użyciu, zamiast wyrzucone do plastikowej torby. Cóż, skoro tak jest
wygodniej.
Parki Narodowe z całym repertuarem turystycznych atrakcji
prezentowały się stołecznej publiczności w zbitych z drewna
stoiskach. Ich oferta cieszyła się dużym zainteresowaniem. Swoje
specjały prezentowali na specjalnym straganie ekologiczni
rolnicy. Podobnie zwracały uwagę na swoje akcje organizacje
pozarządowe – Klub Gaja, Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot,
Federacja Zielonych. Ta ostatnia przykładnie sprzedawała napoje
chłodzące w zwrotnych, szklanych butelkach. Tuż obok grasowały dzieci,
i dorośli, wspinając się na skałki, drzewa lub po linie. Było wiele
zielonej zabawy oraz skarby, na przykład cenne i rzadkie kamienie
szlachetne lub skamieniałości. Ile jeszcze ich pozostało w ziemi,
mniej czy więcej niż ropy naftowej?
Zdarzały się i inne zabawne sytuacje. Liga do Walki z Hałasem
rozlokowała się ze swoim miernikiem decybeli tuż obok jednego z pubów.
Chyba nie pomogły żadne apele i liga musiała znieść ponadnormatywne
pop-owe dźwięki przez cały czas festynu. Nieco dalej miłośnicy
pojazdów szynowych rozdawali swoje ulotki oraz foldery PKP. Intercity
– czemu nie, tylko dlaczego tak drogo? Szybkiej Warszawskiej Kolei
Miejskiej nie reklamowano, bo takiej nie ma.
Szczęśliwie udało mi się w tym całym zgiełku, natłoku straganów z
komercyjnymi, ekologicznymi produktami, spotkać kolegów. Znaleźliśmy
spokojne miejsce na trawie i posiedzieliśmy chwilę. Śpiewają ptaki,
szumią krzaki i ciągle jakiś hałas. Okazało się, że był to dziwny
zwierz, na czterech terenowych kołach rozjeżdżający trawę Pól
Mokotowskich. Dzieciaki miały niezłą frajdę. My też, zastanawialiśmy
się kto go tutaj wpuścił. Może reklamował elektryczny silnik lub
biopaliwo. My w każdym razie w tak szczytnym przedsięwzięciu nie
wzięliśmy udziału. Za rok chyba więc opuścimy taki festyn, bo
doszliśmy do wniosku, że gubimy w nim naszą zieloną myśl
przewodnią.
Całość dnia miała zwieńczyć burza, która już była tuż, tuż, gdy
opuszczałem ten ekologiczny pchli targ. Miałem nadzieję, że spadnie
trochę deszczu i oczyści tę gorącą atmosferę ochrony środowiska, zmyje
pył z samochodów, plastikowe tacki, uciszy hałas i nawilży zdeptaną
trawę, ale skończyło się na niegroźnym kaprysie pogody. Przecież nie
trzeba na próżno wylewać łez, Dzień Ziemi nie jest aż taki
ważny. Ważne jest to co robimy na co dzień, a wierzę, że wtedy jest
lepiej. A jeśli tak, to może już nie trzeba organizować tak
interesujących festynów? Może właśnie bez nich będzie nam bardziej
zielono, bo póki co masowa zieleń nie przyjęła się tak, jak
kultura.
Wojciech Szymalski
Pełen sukces
Cykliczna impreza komercyjno-ekologiczna na Polach Mokotowskich
zakończyła się pełnym sukcesem. Już od rana setki ekologów –
zapaleńców w pocie czoła przygotowywały stragany, na których potem
sprzedawano paciorki, T-shirty, a przede wszystkim żarcie we wszelkiej
(oczywiście ekologicznej) postaci.
Szczególne zainteresowanie wzbudził we mnie bar sprzedający napoje
w puszkach i plastikowych butelkach, w którym też w ramach dbałości o
środowisko każda bułka była opakowana w plastikową torebkę. Przyznaję
że musieli włożyć w to dużo starań, bo nawet w hajpermarkietach bułki
sa luzem, a nie pakowane w folie, ciekawe skąd znaleźli takiego
dostawce?
Obserwacje
Zero wegetariańskiego jedzenia, za to pełno kiełbasek z rusztu;
Jedna z firm z eko-żywnością po imprezie wywiozła na
pobliskie tereny zielone 2 worki śmieci, bo wszystko sprzedawała w
jednorazówkach, a wyrzucenie tego do pojemnika na śmieci ustawionego
przez organizatorow byłoby zbyt banalne.
Teren sprzątała firma Lobbe, należąca do włoskiej mafii, a także
wlaściciel spalarni w Dąbrowie, niespełniającej żadnych przepisów
Inni sponsorzy równie trefni: Orlen, Carrefour, Polskie Porty
Lotnicze.
Krzysztof Rytel