Europejska Dziecinada wcale nie Bez Samochodu
Wstępniak
Od lat z zażenowaniem obserwuję niektóre akcje „ekologiczne”, które wspierają lub organizują urzędy. Przykładem jest chociażby „sprzątanie świata”. Niby fajnie, chcemy przecież wszyscy by było czysto. Ale skoro tak, to czy jeden dzień w roku wystarczy? Oczywiście jest to lepsze niż nic, pozwala ludziom zastanowić się nad swoim działaniem itp. Tym niemniej jednak widocznych rezultatów nie daje żadnych. Wywalający śmieci do lasu przecież ich nie sprzątają, a osoby uczestniczące w akcji od lat nie śmiecą, bo wiedzą ile trudu potrzeba by to później sprzątnąć. Za to służby i ludzie przyzwyczajają się, że śmiecić można, bo przecież wolontariusze sprzątną. Poza tym czy to sprzątanie ma sens? Przy braku odzyskiwania surowców wtórnych, większość tych sprzątniętych śmieci trafia na wysyp… a sorry, składowiska odpadów i tam leży. Tak samo jak leżało w lesie, czy na łące. Czyli akcja polega na przerzucaniu śmiecia z kąta (lasu) w kąt (wysypisko). Bez sensu, ale za to widowiskowo.
Ale czemu ja o tym?
O EDBS ogólnie
Ostatnio hucznie obchodziliśmy Europejski Dzień Bez Samochodu. Przyznam szczerze, że sporo zastanawiałem się nad sensownością takiego dnia i doszedłem do wniosku, że jest on podobnie bez sensu jak sprzątanie świata. Idea oczywiście jest słuszna, trudno by ekolog (a za takiego się uważam), twierdził inaczej. Zawiniło, jak zwykle zresztą, wykonanie.
Nie, nie zamierzam tu najeżdżać na MZA, Tramwaje Warszawskie, czy różne stowarzyszenia, które włączają się w promowanie ekologicznej i lepszej dla miast komunikacji zbiorowej. Robią dobrą robotę, wskazują drogę. W zasadzie niewiele więcej mogą zrobić. Tu i ówdzie coś co prawda nie trybi, albo skrzypi. Czasem brakuje jasnego przesłania, że chodzi o to, by taki dzień został już na stałe, na cały rok. Ale nie piszę o tym, bo to pikuś.
Dzieci się bawią
Napisać chcę natomiast o działaniach władz miast, gmin i innych urzędników (czyli de facto ORGANIZATORÓW EDBS!) jakie towarzyszą tygodniowi mobilności i EDBS-owi.
Np. działania władz Warszawy można by określić po prostu jako dziecinadę. W Dniu Bez Samochodu większość urzędników miejskich bawiła się w berka i chowanego z dziennikarzami, by nie dać się złapać przy jakimś samochodzie.
Ci którzy zostali zapani tłumaczyli się też zupełnie jak dzieci. Metodę „paluszek i główka”, a raczej „kolano i główka” przyjął np. wojewoda: Nie mogę jeździć autobusem. Kolano mnie boli.
Oczywiście nie wypada nie wierzyć słowom wojewody (choć na oko to on nie kulał). Ale co jest takiego w siedzeniu w autobusie, czego nie ma w siedzeniu w samochodzie, że nie może tego robić osoba z chorym kolanem? Nie wiadomo. Choć przyznam szczerze, że urzekła mnie ta historia i z zakłopotanym wojewodą z bardzo chorym kolanem sympatyzuję 😉
Inni miejscy urzędnicy odstawiali jeszcze lepszą szopkę.Na przykład ukrywali się ze swoimi samochodami w bocznych uliczkach wokoło ratusza (tak zrobił np. pan Wiceprezydent Paszyński) i ganiali się z dziennikarzami po tych uliczkach. Chowanego i berek jak się patrzy.
Inni z kolei udając, że nie mają wyboru (jak np. pan Maćkowiak), tłumaczyli się, że z Bemowa do Centrum absolutnie nie da się dojechać komunikacją miejską. Trzeba przyznać, że kilkanaście tysięcy mieszkańców Bemowa musiało się poczuć docenionych, że dokonują rzeczy tak nieprawdopodobnych. I to na co dzień.
Byli też tacy, co po prostu podjeżdżali samochodami pod urząd miasta – po prostu nie udawali. A może po prostu nie pamiętali? Nie zostali w porę „ostrzeżeni” o obecności mediów?
Na tym tle za to jaskrawo świeciła przykładem Pani Gronkiewicz-Waltz. Cały dzień, często w asyście dziennikarzy, jeździła po mieście wyłącznie komunikacją zbiorową. Faktycznie przyjechała nim do pracy i z pracy nim wróciła, a więc wybiła się na plus od tej całej dziecinady. Trzeba zadać pytanie w zasadzie retoryczne: czy to też była gra pod publiczkę (tylko bardziej udana), czy też nasza Pani Prezydent zechce faktycznie porzucić samochód i na co dzień korzystać z promowanej przez siebie komunikacji miejskiej? Moze nawet zdecyduje się przyznać komunikacji zbiorowej jakies priorytety?
Dzieci jeżdżą hulajnogami
Przenieśmy się pod ministerstwo. Nie byle jakie, bowiem ministerstwo środowiska. Tu trwała inna dziecinada z okazji EDBS. Po dziedzińcu, zupełnie jak dzieci dookoła piaskownicy, jeździli urzędnicy państwowi. Na hulajnogach i rowerach pokazywali mediom jacy to są ekologiczni. Nie to by któryś z nich takim pojazdem faktycznie przyjechał z domu do pracy chociaż raz – ot, wystawiono pojazdy z magazynu (lub przywieziono samochodami), parę kółek do zdjęć, po czym hulajnoga do szafy, a urzędnik do samochodu. Hipokryzja, inaczej się tego nie nazwie.
Igrzyska zamiast chleba naszego powszedniego
Podczas tej całej dziecinady i różnych sposobów na udawanie ekologicznego i przypodobanie się publiczce (albo przynajmniej nie podpadanie jej), nikt nie zajął się natomiast żadnym z realnych problemów. Nie poprawiono w żaden sposób komunikacji zbiorowej, nie oddano do użytku nic trwałego, co faktycznie służyłoby mieszkańcom. Nie wydzielono żadnego nowego pasa autobusowego. Nie ułatwiono życia motorniczym tramwajów, którzy ciągle mają problemy z przejazdem przez wiele skrzyżowań. Nie otwarto, ani nawet nie ogłoszono budowy żadnej nowej drogi rowerowej.
Za to na buspasach odnotowano korki jak nigdy, choć dawno temu można było postawić tam postulowane separatory i fotoradary kończąc zabawę z kierowcami. Na drodze rowerowej wzdłuż Wisły rowerzyści kolejny dzień zmagali się z objazdem pełnym krawężników i innych „atrakcji”. Wieczorem 400 rowerów z „wypożyczalni miejskiej” przewieziono z powrotem do magazynów. Na koniec EDBS, jakby na podsumowanie, jadące z naddźwiękową prędkością Clio skosiło po raz setny tą samą co zwykle latarnię na Spacerowej powodując korki na Mokotowie.
I tak właśnie skończyły nam się „igrzyska” o nazwie EDBS. Cieszyliśmy się, jak dzieci jeżdżą hulajnogami. Z zażenowaniem patrzyliśmy jak niby poważni ludzie w trakcie swojej pracy za nasze pieniądze bawią się w chowanego i berka. Na zajezdniach i stacjach PKP patrzyliśmy jakby to mogło być fajnie i ekologicznie, gdyby urzędnicy faktycznie zaczęli zwracać uwagę na problematykę transportu, zamiast (znowu) robić z siebie kretynów. Poklaskaliśmy widząc ładne i nowoczesne autobusy hybrydowe i plany nowych (tych samych od lat) linii tramwajowych. Może nawet dostaliśmy koszulkę, albo lizaka.
Pytanie jednak brzmi: co to zmieniło? Kiedy władze miasta zaczną rozwiązywać realne problemy komunikacji zbiorowej i rowerzystów?