Krótka historia konfliktu UKSW z Lasem Bielańskim
Niedawne ujawnienie planów ZTM dotyczących autobusu w Lesie Bielańskim [zobacz >>>] ponownie odświeżyło konflikt o to, co jest ważniejsze – wygoda studentów czy poszanowanie przyrody jako wspólnego dobra okolicznych mieszkańców. Ci pierwsi wyżej stawiają swój komfort narzekając na przymusowe spacery. Trudno nawet się dziwić, że w dobie technologicznego wyścigu w uszczęśliwianiu człowieka i konsumpcji wypierającej z ludzkich umysłów idee, młodzi ludzie czują się pokrzywdzeni brakiem dojazdu pod same drzwi szkoły. Istniejący od kilkunastu lat zakaz, nie dotyczący UKSW, jest zupełną fikcją z punktu widzenia wpływu na ruch drogowy, ale świetnie oddaje i non stop przypomina uprzywilejowany status instytucji wymienionych na tablicy – one są równiejsze i mogą więcej. Żądać też.
Z drugiej strony dziwi, że ze środowiska wyższej uczelni, które powinno hołdować krytycyzmowi i obiektywnemu poszukiwaniu prawdy, dochodzi głos tak jednostronny. Strona uczelniana nie bierze pod uwagę licznych faktów i czynników nagromadzonych przez 20 lat narastania sporu o jej miejsce w tym wyjątkowym zakątku Bielan. To oczywiście bardzo wygodne – pomijać to, co nie po naszej myśli i sprowadzać spór do tego, czy autobus będzie elektryczny, czy hybrydowy. Bardzo wiele można ugrać podgrzewając niezadowolenie studentów i napuszczając ich na ekooszołomów [zobacz >>>]. Tylko czy tak powinni postępować wychowawcy młodzieży, z których wielu nosi sutanny, a całości patronuje kardynał zwany prymasem tysiąclecia?
W przetaczającej się kolejny raz przez prasę, radio, telewizję, fora i portale internetowe dyskusji na każdym kroku widać niedostatek informacji o szerszym tle problemu. Zwłaszcza zwolennicy autobusu chętnie go redukują. Postanowiłem więc zebrać najistotniejsze informacje, które osobom naprawdę zainteresowanym tą sprawą pozwolą poznać ją głębiej i zrozumieć, dlaczego pozornie niewiele znaczący autobus na tle 25-letniej historii zyskuje zupełnie inny wymiar.
Relikt tysiącletniej puszczy
Zacznijmy od krótkiego przypomnienia, z czym sąsiaduje zespół pokamedulski i otaczająca go nowa zabudowa.
Kiedy w styczniu 1973 r. większość obszaru Lasu Bielańskiego zyskała status rezerwatu przyrody [zobacz >>>], oczywiście funkcjonowała już Akademia Teologii Katolickiej. Skala jej działalności była jednak tak mała, że nie wpływała negatywnie na otoczenie, zaś w miejscu obecnych zabudowań seminarium straszyły ruiny kolegium marianów.
Dziś od obrońców Puszczy Białowieskiej można usłyszeć celną analogię, że pozyskiwanie z niej drewna na deski jest równoznaczne z rozbieraniem Wawelu na cegły. To samo można powiedzieć o Lesie Bielańskim, który choć zajmuje tylko 150 hektarów, jest reliktem prastarej Puszczy Mazowieckiej, jednym z nielicznych na świecie i unikatowym w skali Europy obiektem przyrodniczym, reprezentującym fragment naturalnej, puszczańskiej przyrody w granicach wielkiego miasta
– czytamy w opinii naukowców [zobacz >>>] – Jako zabytek przyrody jest on porównywalny z najcenniejszymi zabytkami architektury, stąd też jakikolwiek zamach na szanse jego przetrwania można uznać za barbarzyństwo (…)
. Nawet władzom PRL, które środowiskiem niespecjalnie się przejmowały, udało się wytłumaczyć konieczność ochrony tego terenu i nakłonić do budowy Wisłostrady na wielokroć droższej estakadzie, zamiast śladem ul. Dewajtis, przez środek Lasu Bielańskiego. [zobacz >>>].
Zdewastowany krajobraz
Jeszcze zanim sejm przekształcił Akademię Teologii Katolickiej w UKSW [zobacz >>>], rozpoczęto jej rozbudowę. Obok jednego gmachu wybudowanego przed wojną dla gimnazjum marianów powstały dwa ogromne budynki wkopane głęboko w skarpę Pólkowej Góry. To archiwalne zdjęcie wykopu pod jeden z nich.
W efekcie to najcenniejsze krajobrazowo, przyrodniczo i historycznie miejsce dzielnicy uległo nieodwracalnym zmianom, które trudno nazwać inaczej niż dewastacją krajobrazu. Gmach widoczny na zdjęciu przesłonił całkowicie widok na wzgórze z górującymi nad nim wieżami kościoła. Nikt nie zapytał mieszkańców Bielan, co sądzą o takim przemeblowaniu.
W tym roku minie 10 lat od powstania kolejnego ingerującego w krajobraz i przyrodę obiektu – parkingu podziemnego [zobacz >>>] w granicach Warszawskiej Strefy Chronionego Krajobrazu. Nie poprzedzono go żadnymi badaniami hydrogeologicznymi ani prognozami ruchu, zaś tzw. ocena oddziaływania na środowisko zajęła… PÓŁTOREJ STRONY A4 [zobacz >>>], a jej autor nie potrafił nawet doliczyć się liczby miejsc postojowych.
Całkowicie pominięto wpływ parkingu na krajobraz, mimo że skutecznie zasłonił i zdominował zabytkową bramę prowadzącą niegdyś do klasztoru kamedułów.
Być może nowi mieszkańcy nie wiedzą nawet, że taki obiekt istnieje…
A starsi chyba niezbyt chcą go oglądać w nowej scenerii – przyparty do muru przez betonowe monstrum.
Akustyczna swawola
Przez kilka lat UKSW organizował hałaśliwe koncerty słyszalne nie tylko w całym Lesie, ale i na Wrzecionie czy Marymoncie. W środku okresu lęgowego ptaków ich siedlisko bombardowały setki decybeli z zakrapianej alkoholem imprezy w malowniczej scenerii Lasku Bielańskiego z dala od spalin i hałasu typowego dla miasta
(cytat z zaproszenia organizatorów) [zobacz >>>].
Nie pomogły próby perswazji kierowane do prorektora [zobacz >>>] ani pismo ratusza to ks. rektora [zobacz >>>]. Rektor nie był łaskaw nawet na nie odpowiedzieć osobiście i scedował to na przewodniczącego samorządu, który dowodził, że uczelni prawo nie obowiązuje [zobacz >>>].
Trzeba było pomiarów hałasu, śledztwa prokuratury [zobacz >>>] i opinii Wojewódzkiej Rady Ochrony Przyrody stwierdzającej, że organizacja koncertu w ramach Juwenaliów 2007 r. naruszyła art. 15 ust. 1 pkt 20 ustawy o ochronie przyrody [zobacz >>>].
Niedotrzymane zobowiązania
Kluczowym dla oceny kolejnych żądań UKSW jest dokument z 1992 roku [zobacz >>>] dotyczący rozbudowy (wówczas jeszcze ATK), którą dopuszczono z zastrzeżeniem, że realizacja przedsięwzięcia nie może pociągnąć za sobą żadnych ujemnych skutków dla położonego w bezpośrednim sąsiedztwie rezerwatu przyrody „Las Bielański”
. Świadomość tych ograniczeń nie przeszkodziła jednak władzom UKSW i ich politycznej protektorce posłance Joannie Fabisiak [zobacz >>>] [zobacz >>>] przez lata domagać się ustępstw kosztem środowiska.
Przychylność polityków zaowocowała powstaniem za ogromne publiczne pieniądze drugiego kampusu UKSW przy ul. Wóycickiego. Mając tak doskonałą alternatywę trudniej uzasadnić żądania poprawy komunikacji ze starym kampusem. I rzeczywiście, podczas zorganizowanego tam wiosną 2005 r. spotkania [zobacz >>>] prorektor Zbigniew Cieślak deklarował, że Główny kampus Uniwersytetu jest na Wóycickiego i tam Uniwersytet będzie się rozwijać (ta część w zasadzie nie).
Minęło 11 lat, przy ul. Dewajtis powstał chodnik, dziś planuje się budowę przystanku. Czy przedstawicielom UKSW można ufać?
W kwietniu 2008 r. w piśmie do Ministra Środowiska [zobacz >>>] rektor ks. prof. dr hab. Ryszard Rumianek wspomniał o planowanym wkrótce ograniczeniu niekontrolowanego wjazdu na teren Uniwersytetu i sąsiadujących z nim instytucji poprzez wprowadzenie systemu „Access Parking”
co przyczyni się do ograniczenia ruchu samochodów osobowych w Lesie Bielańskim
. Niecierpliwie czekaliśmy na jego wprowadzenie. Niestety, minęło prawie osiem lat, a liczba samochodów nie maleje…
Wartości moralne
UKSW lubi akcentować swą wyjątkowość i teologiczną genealogię. Jak napisała kiedyś rzeczniczka: Promuje wartości intelektualne i moralne. Nie tylko przekazuje wiedzę, ale też formuje młodych ludzi
[zobacz >>>]. Niestety, nie zawsze to widać w postępowaniu władz UKSW wobec otoczenia i nonszalanckim traktowaniu zobowiązań. Niewiele wspólnego z wartościami moralnymi ma napuszczanie studentów na ekologów przez prorektora [zobacz >>>] czy nazywanie mieszkańców broniących rezerwatu pseudoekologami [zobacz >>>].
Zupełnie nie trafił do władz uczelni bardzo celny apel mieszkanki Bielan, by w problematyce wpływu na otoczenie dostrzec właśnie aspekty moralne [zobacz >>>].
Nierówne traktowanie
W wieloletniej historii sporu o ul. Dewajtis można wyróżnić trzy strony – uczelnię, władze i społeczeństwo (w tym także naukowców i organizacje). Uczelnia wszelkimi sposobami naciska na władze, aby zaspokajały jej potrzeby. I niestety do wyjątków należą sytuacje, aby rządzący odmówili. A jeśli chodzi o władze miasta i Bielan – można mówić o uległości wobec żądań UKSW i totalnym lekceważeniu innych opinii.
Kiedy władze uczelni (zapominając na chwilę o 800 metrach dystansu) wystąpiły do ZTM o zmianę nazwy przystanku Dewajtis
na UKSW
, ich życzenie spełniono w trybie ekspresowym, nie dbając zupełne o zdanie mieszkańców przyzwyczajonych do nazwy znanej od dziesiątek lat.
Kiedy rektor wzmógł naciski na budowę chodnika, zastępca prezydenta Warszawy zwołał jedenastu wysoko postawionych urzędników, aby naradzili się, jak spełnić te żądania [zobacz >>>]. Na spotkanie zaproszono kanclerza i rzeczniczkę uczelni, ale nikogo ze strony społecznej, jakby władze miasta nie wiedziały, jak wiele kontrowersji wywołuje ten temat – a zapewne właśnie dlatego, by bez szumu, za plecami mieszkańców dopiąć swego.
I w grudniu 2013 dopięły. Dając popis arogancji władzy, łamiąc przepisy [zobacz >>>], gwałcąc dobry smak estetyczny i nie dopełniając obowiązku oceny wpływu na obszar Natura 2000 [zobacz >>>]. Skutki tych poczynań samorządy Bielan nazwały wielką krzywdą [zobacz >>>] podkreślając lekceważenie mieszkańców. Zmarnowano mnóstwo publicznych pieniędzy na coś, co dałoby się osiągnąć taniej i lepiej [zobacz >>>].
A zdradzonym kolejny raz mieszkańcom pozostał marsz protestacyjny [zobacz >>>] i petycja [zobacz >>>]. Kiedy poprosili o spotkanie z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz,
adresatka zignorowała tę prośbę [zobacz >>>].
Warto też wspomnieć o hojności bielańskiego urzędu, który chętnie dotował UKSW i sąsiadujące z nim instytucje z publicznych pieniędzy [zobacz >>>] [zobacz >>>].
Podsumowanie
Ta skrócona chronologia troski władz o UKSW i lekceważenia potrzeb przyrody i ludzi o nią zatroskanych wyjaśnia, dlaczego i jak uczelnia zapracowała sobie przez lata na negatywny wizerunek w oczach lokalnej społeczności.
Jak dotąd wcześniej czy później dostawała to, czego się domagała, co utwierdzało jej roszczeniową postawę. Czy tak będzie dalej? Czy oczekiwania uczelni mają granicę, a jeśli tak, gdzie się ona znajduje? Ile jeszcze negatywnych zmian w swym otoczeniu zniosą mieszkańcy?
A może ksiądz rektor przeczyta encyklikę Laudato si’ papieża Franciszka pełną zachęt do współodpowiedzialności za przyrodę? I zastosuje jej zalecenia tu i teraz?