Względność czasu w warszawskim metrze
Ucichły już kontrowersje wokół sensowności ponoszenia kosztów na funkcjonowanie średnio użytecznej stacji metra Marymont. Odstępy pociągów wahadłowych „wyśrubowano” stopniowo od 15 do 9 minut (w czym było pewnie sporo marketingu na zasadzie zobaczcie, jak się staramy!
). Mimo to nadal można się nad tym rozwiązaniem zastanawiać. Opiszemy jeszcze jedną obserwację, która w istotny sposób wpływa na jego ocenę. Może da impuls do poprawy?
Czekając na pociąg na stacji plac Wilsona można podziwiać monitory informujące o czasie przyjazdu pociągu z Marymontu i zastanawiać się, dlaczego nie ma na nich informacji o odjazdach także w kierunku Kabat.
Kiedy podjedzie pociąg wahadłowy, pośród naprawdę wzorowej jak na warunki warszawskie informacji pasażerskiej usłyszymy męski głos odliczający czas do odjazdu. Teoretycznie głos odzywa się co 10 sekund, faktycznie jednak (jak zmierzono stoperem) co około 6-6,5 sekundy. Nie ma to nic wspólnego z efektem dylatacji czasu. Po prostu postój pociągu zamiast 50 sekund (wg informacji) trwa tak naprawdę sekund 30.
Do tego w momencie, w którym zegar i głos obwieści, że do odjazdu zostało 10 sekund, pociąg potrafi zamknąć drzwi i odjechać zostawiając na peronie chętnych do wejścia i kompletnie zaskoczonych pasażerów.
Co gorsza taką sytuację można zaobserwować tuż po wjeździe składu kończącego bieg od strony Kabat, kiedy użyteczność bezstratnej przesiadki jest największa i najwięcej osób się na nią decyduje. Tymczasem – Metro zamyka im drzwi wahadłowca przed nosem, dodatkowo grając na nosie (swoim) kłamliwą w tej sytuacji informacją, że pozostało jeszcze 10 sekund na coś, co właśnie stało się niewykonalne.
Oczywiście czas postoju wahadłowca nie ma aż takiego znaczenia. 30 sekund też wystarczy do zajęcia miejsca w wagonie. Ważne są dwie rzeczy. Po pierwsze – na ekranach i głosowo należy podawać rzeczywisty czas do odjazdu pociągu, a nie aż tak przybliżony, i to na niekorzyść klienta. Umożliwi to pasażerom dokładniejszą ocenę, czy mają jeszcze czas na spokojny spacer do drzwi pociągu, czy muszą przyśpieszyć, czy też powinni w ogóle zrezygnować i poczekać na następny. Po drugie, jeśli właśnie wjeżdża pociąg z Kabat, to startowanie wahadłowca bez dania szans na przesiadkę zakrawa na złośliwość i zaprzecza celom, które Metro Warszawskie powinno realizować.
Wydaje się też, że odjazd powinien następować raczej chwilę PO niż PRZED planowanym, co można wliczyć jako pewną rezerwę do harmonogramu. Tak podpowiada i zwykła logika, i praktyka, czyżby Metro Warszawskie kierowało się inną? Może warto przyjrzeć się tej marymonckiej protezie komunikacyjnej trochę dokładniej i z punktu widzenia klienta?
My pasażerowie nie mamy nic przeciw podawaniu czasu wg zegara typowego dla reszty świata, gdzie minuta ma 60 sekund, a nie 36. Swoją drogą ciekawe, czy przy częstotliwości odjazdów pociągów i przeprowadzania inspekcji technicznych oraz ewidencji czasu pracy Metro Warszawskie też stosuje się do własnego zegara, skracając czas o 40%.
A może da się pod ten czas podciągnąć także terminy realizacji inwestycji?