Pamiętniki koordynatora
Sobota 6 lutego
wszyscy łażą jak chcą w ciągu pierwszych 15 min. spaceru po Groningen
50% stanu osobowego znika w bocznych uliczkach oświetlonych nie wiadomo
dlaczego na czerwono i innych podejrzanych miejscach. Nasz przewodnik zwany
Miszel (fonetycznie) robi z nami kilkugodzinny rajd po mieście w stylu
„Po lewej most. Po prawej nie most, a za rogiem biblioteka która była
skłotem, ale już nie jest, no to lecim dalej”. Pierwsza noc spędzona
w domach Holendrów wykazuje ze są jacyś dziwni (mrozek jak w suwalskim, ale
kaloryfery zakręcone, co kraj to obyczaj).
Hasło dnia: Chłodno, głodno, a do domu daleko (Szarik uważaj!!!)
Chłodno, głodno, a do domu daleko.
Niedziela 7 lutego
dzień jak wczoraj, z tą różnicą że dostajemy rowery (a przynajmniej coś na kształt, podobne robią Rosjanie, a Lechici zwą je Kozami) a pogoda jest jeszcze fajniejsza – na zmianę grad, śnieg, zadymka i zamieć. Jeździmy dookoła Groningen i szczęki nam co chwila opadają na ścieżki rowerowe, które wyglądają lepiej jak polskie autostrady. Wreszcie prawie normalny obiad, ale i tak nocą wymykam się na łowy. Kimamy w Schronisku – środek zimy, a tam klima czynna (paranoja).
Hasło dnia: I na Zachodzie mają badziewną pogodę i dobrze im tak.
Poniedziałek 8 lutego
spotykamy się z jakimś lokalnym autorytetem, który to narzeka jakim to strasznym problemem jest ta jedna dziura w ścieżce wybudowanej 100 lat temu i że w zeszłym roku wydali tylko kilka milionów guldenów na nowe ścieżki. Lancz był dziki w lepszych warunkach jadałem w lesie. W pewnym momencie padła propozycja wysypania musli na stół polania mlekiem i zbiorowego zlizania. Praca w grupach wymaga od nas wysiłku i poświecenia się w całości danemu zadaniu. A na dodatek nikt się mnie nie słucha i jak tu być koordynatorem gdy wokół sami anarchiści. Wieczorem TPK* w wersji wega wega. Nawet flaszki nie ma. A potem dyskusja ze studentami z kółka zainteresowań Polską. Główny bossu jest ze stosunków i wygląda podejrzanie.
*Typowa Polska Kolacja: schabowy, bigos, pierogi i szkło.
Hasło dnia: Z soi powstałeś i w soję się obrócisz.
Do garów!
Wtorek 9 lutego
byliśmy w Urzędzie Prowincji. O rety, jakie oni tam mają fajne magnesy!
i kawa dobra. Wieczorem atmosfera się ożywia. Trzeba zrobić dyskusję o
E. Jądrowej. Ale zasadniczo wszyscy myślą to samo. Tak więc Rytel udaje że
nie myśli i jakoś nam ten dyskurs wychodzi.
Hasło dnia: Magnes przyciąga nie tylko żelazo.
Zaparkować wszędzie można.
Środa 10 lutego
zaczynamy jeździć po Hol. Ja chyba osiwieję każdy manewr na stacji
kolejowej to 20% szansy że kogoś zgubimy. Osobiście odnoszę tego dnia
Duchowe Zwycięstwo – przez kilka godzin oglądam Amsterdam oprowadzany
przez lokalnego bossa i nawet płynąłem statkiem. Efekt jest taki że wieczorem
wszyscy są zrelaksowani i pozytywnie nastawieni do świata. Jakoś nie bardzo
załapałem co się działo po zmroku.
W Holandii nie kradną…
Hasło dnia: Jeszcze będzie normalnie? Nie, dziękuję…
Czwartek 11 lutego
den HAAG znowu ten sam boss co wczoraj cały dzień pomykamy na rowerach.
Morze jest piękne, ale to nie jedyna radość dnia. Nocujemy w
Stodoło-Schronisku pod Roterdamem. W pokojach nie ma kaloryferów, w kuchni
jest wszystko poza jedzeniem. Zaczynamy mieć ofiary – Olek udaje że go
nie ma (znaczy kona po cichu)
Hasło dnia: Co ma zamarznąć to nie utonie (podobno).
Rower krzepi.
Piątek 12 lutego
ku mojemu zaskoczeniu rano budzę się bez odmrożeń i po dziwnym śniadaniu
pomykamy do Delft. Tutaj już tylko szybka wizyta w muzeum o szczurach,
dyskusja o śmieciach, wiatrakach itp., super obiad i teleportacja do
Groningen.
Hasło dnia: Z tymi wiatrakami to jak z Salomonem.
Sobota 13 lutego
tego to ja się nie spodziewałem, ale rano w schronisku są wszyscy co do
sztuki, nie wiem jakim cudem udało nam się nie pogubić. Cały dzień zasuwamy
w pocie czoła, wieczorem jemy w Salmonelli i przystępujemy do Gód Baj Party.
Niektórzy wybrali zacisze schroniska – taki jeden z błogim wyrazem twarzy
poszedł spać o 10. Reszta ruszyła do kolejnego skłotu na balangę i tak z
różnym skutkiem balowaliśmy do 3 nad ranem. O przepraszam to już dzień
dziewiąty.
Hasło dnia: Integracja über alles.
Niedziela 14 lutego
a wiec gdy koło 4 na ranem zasypiam jestem pełen nadziei, że jeszcze tego samego dnia będę w domu. 7:00 pobudka. Dookoła mgła. Adam ma problemy z dotarciem do schroniska i od tego się zaczyna nasze małe Waterloo, Sajgon i Stalingrad w jednym. Gdy w Deventer nie wyrabiamy z przesiadką hasłem dnia staje się PORAŻKA. Koniec końców po 25h przez Wrocław dojeżdżamy do Warszawy, jakieś 15 minut wcześniej niż reszta która wyruszyła 8 godzin później. W jakimś transcendentalnym sensie wygraliśmy wyścig z czasem.
Hasło dnia: Do domu wrócimy w piecu napalimy.
I zjemy psa.