(Nie)odśnieżanie ścieżek rowerowych
Do: Prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Szanowna Pani Prezydent,
Czy władze Warszawy uznają rower za środek transportu?
Dojeżdżam rowerem do pracy, obaj moi synowie – do szkoły. To jest nasz podstawowy środek transportu. Co roku, w zimie, przekonujemy się, że dla władz Warszawy i gmin podwarszawskich nie istniejemy lub nie powinniśmy istnieć. Mróz nawet pomaga, bo nie ma błota i kałuż, nie grozi zmoczenie przez deszcz lub fontannę spod kół samochodu. Śliska nawierzchnia lub kilkucentymetrowa warstwa świeżego śniegu zmuszają do nieco wolniejszej jazdy, ale to też nie stanowi poważnej przeszkody. Natomiast jeżeli ten śnieg poleży parę dni, nadtopi się i zamarznie z powrotem, lub zostanie rozdeptany przez pieszych i przybierze kształt wyboistego bruku polanego warstwą lodu, to taka trasa staje się po prostu nieprzejezdna. Ulicą wzdłuż takiej ścieżki jechać nie wolno, czasem jest to zresztą zbyt niebezpieczne niezależnie od oznakowania i pory roku.
Drogi są odśnieżane, jest ustalona kolejność zależna od ich klasy. W pewnym stopniu dotyczy to też chodników: te położone w przy niektórych reprezentacyjnych ulicach są oczyszczane na bieżąco, natychmiast po każdym większym opadzie śniegu, nawet w nocy lub w święta, a przez całą zimę miasto płaci za stan gotowości do tej pracy. Ścieżki nie są odśnieżane wcale: ani zaraz po opadzie, ani nazajutrz, ani w najbliższy dzień roboczy, ani w następne. Przeciwnie, traktowane są jako miejsce, na który można zgarnąć śnieg z ulicy i chodnika, i to szczególnie w newralgicznych punktach wjazdu na jezdnię i zjazdu z niej. Nie są to odosobnione przypadki, lecz norma. Gdyby to wszystko zdarzało się tylko w jakiejś części miasta lub tylko raz na jakiś czas, można by uznać to za zaniedbanie konkretnej osoby lub jakiejś komórki w skomplikowanym systemie służb miejskich. Co więcej, rowerzyści już wielokrotnie apelowali o to, żeby miasto objęło choćby minimalną troską infrastrukturę rowerową albo przynajmniej zwolniło z obowiązku korzystania z nieprzejezdnych tras. Nie jest więc również tak, że o transporcie rowerowym zimą zapomniano. Władze Warszawy każdej zimy konsekwentnie zaprzeczają jego istnieniu.
Dlaczego miasto nie chce rowerzystów zimą?
Nie potrafię zrozumieć powodów tej postawy. Słyszałem dotąd dwa wyjaśnienia i oba są absurdalne.
Pierwsze – w zimie nie jeździ się rowerem. Każdego dnia, również przy mrozie i śniegu, wyjeżdżają na ulice Warszawy setki rowerzystów. Nikt nie wie, ilu ich jest, bo miasto nie prowadzi żadnych badań w tym kierunku. Ponadto, jeżeli nawet okazałby się, że jest ich zaledwie 200 czy 300, nie byłby to argument za tym, żeby ich ignorować czy wręcz utrudniać życie. Istotniejsze jest pytanie, czy rower może i powinien być używany zimą jako środek transportu. Z całą pewnością może, skoro w miastach za kołem polarnym jego udział dochodzi do 50%. Największym powodzeniem cieszy się, obok Holandii, w krajach skandynawskich, gdzie zima jest znacznie surowsza, niż u nas. Nie powoduje to wzrostu liczby wypadków drogowych ani zachorowań na przeziębienie czy grypę, nie doprowadza do paraliżu ruchu samochodowego. Wręcz przeciwnie. Podnosi zdrowotność mieszkańców, bezpieczeństwo i płynność ruchu. Jeżeli Warszawa chce mieć czystsze powietrze i mniej korków, a do tego zobowiązała się w wielu podstawowych dokumentach, wskazujących kierunki rozwoju miasta, to właśnie postawienie na rower jako środek transportu jest środkiem do osiągnięcia tego celu. W tym kontekście liczba rowerzystów, którym służby miejskie nie zdołały jeszcze (mimo wieloletnich starań) wybić z głowy tego sposobu poruszania się po mieście, jest bez znaczenia. Nawet gdyby nie było ich wcale, należałoby stworzyć jak najlepsze warunki, żeby się tacy znaleźli. Gdyby oceniać potrzebę budowy metra wyłącznie liczbą korzystających z niego w danym mieście, nigdy by ono nie powstało. Stwierdzenie, że w zimie nie jeździ się rowerem, nie odzwierciedla ani stanu faktycznego, ani pożądanej normy, lecz jedynie ignorancję autora.
Drugim wytłumaczeniem jest brak środków finansowych. Byłoby ono wiarygodne, gdyby przeprowadzono odpowiednie wyliczenia. Takich nigdy nie podano i wątpię, były ich kiedykolwiek dokonano. Ponadto, gdyby to była rzeczywista przyczyna, ograniczono by się do najważniejszych arterii lub podjęto inne działania, jak choćby czasową lub trwałą modyfikację znaków zmuszających do korzystania z nieprzejezdnych ścieżek. Drogi rowerowe są w Warszawie kilkadziesiąt razy krótsze, niż ulice. Biorąc pod uwagę fakt, że o kosztach odśnieżania decyduje powierzchnia, a nie długość, i że są nim objęte również chodniki, chodzi prawdopodobnie o wielkość rzędu jednego procenta. Nie chodzi ponadto o zakwalifikowanie ścieżek jako tras pierwszej kolejności odśnieżania (z całodobowym pogotowiem i koniecznością całkowitego usunięcia śniegu i lodu), lecz o to, by w ogóle je nim objęto. Na razie nie możemy doprosić się nawet tego, żeby ich nie dośnieżano. [zobacz >>>] [zobacz >>>]
Podejrzewam więc, że władze miasta mają trudność z rozróżnieniem narzędzia rekreacji i środka transportu. Jeśli w rowerze będziemy dostrzegać przede wszystkim popularną zabawkę lub sprzęt sportowy, wystarczy amatorom tej dyscypliny zapewnić jakieś miejsce, gdzie mogliby ją sobie pouprawiać: kawałek ścieżki tu, kawałek tam, najlepiej wokół parków na obrzeżach miasta, najważniejsze jest maksymalne odsunięcie od jezdni, każdy odcinek może się skończyć w dowolnym miejscu ślepo i każdy można zawsze zamknąć na czas nieokreślony nie martwiąc się o wyznaczenie objazdu. Patrząc z tej perspektywy nieprzejezdność ścieżek przez kilka tygodni w roku z powodu śniegu nie jest żadnym problemem. Jak by wyglądało takie podejście w praktyce, nie musimy sobie wyobrażać, bo taka jest właśnie sytuacja w Warszawie. Wciąż jeszcze nieliczne odstępstwa od niej nie wypływają z inicjatywy władz, lecz są z trudem wywalczane przez samych rowerzystów.
Zostawieni na lodzie
Miasto, które traktuje rower jako środek transportu, po prostu pamięta o tych, którzy muszą używać go na co dzień. Sprawa odśnieżania jest wyrazistym, choć nie jedynym świadectwem braku takiej pamięci. W jakim położeniu znajduje się ktoś, kto uwierzył oficjalnym dokumentom i licznym medialnym deklaracjom, że rower jest według władz Warszawy środkiem transportu, a ścieżki elementem infrastruktury komunikacyjnej? Ktoś, kto np. nie mając samochodu wybrał szkołę lub pracę, do której nie ma dobrego dojazdu komunikacją miejską? W wyjątkowych wypadkach może zamówić taksówkę, poprosić kogoś o pomoc, wyjść rano o godzinę wcześniej. Ale nie może tak robić codziennie przez kolejne dni, tydzień, drugi, trzeci. Jeżeli wszystkie trasy rowerowe co roku są przez tak długi okres nieprzejezdne, a zarazem obowiązuje nakaz korzystania z nich, to w jakiej sytuacji znalazły się takie osoby? Czy jest dziwne, że w tych realiach względnie nieliczni decydują się na rower? Że wskutek tego traktują własny samochód jako rzecz niezbędną, a skoro już go mają, to używają na co dzień? Można też spojrzeć z innej strony: jaki procent warszawiaków decydowałby się na dojazd komunikacją miejską, jeżeli po każdym większym opadzie śniegu przestawałaby ona działać na tydzień lub dwa? Ilu spośród nich godziłoby się tak łatwo z uzależnieniem od samochodu, jeśli przez kilka tygodni w roku zamknięto by przed nimi większość głównych arterii komunikacyjnych i szykanowano na pozostałych? Obecna dominacja samochodu i niska popularność roweru nie jest rzeczą naturalną, wynikającą z naszych warunków klimatycznych, lecz wynikiem działań władz i służb miejskich.
Nie domagam się cudów ani uprzywilejowania, ale jednoznacznej i konsekwentnej odpowiedzi na pytanie postawione w tytule: czy władze Warszawy uznają rower za środek transportu? Jeśli nie, to niech przestaną nam mydlić oczy, zrewidują własne deklaracje, unieważnią przyjęte dokumenty, zaprzestaną działań pozorowanych, przynoszących więcej szkody, niż pożytku. Jeżeli natomiast rzeczywiście uznają rower za środek transportu, to niech wyciągną elementarne konsekwencje z tej decyzji. Nie wiem, czy troska o przejezdność tras rowerowych zimą została jakimś służbom powierzona czy może nawet opłacona. Z punktu widzenia rowerzysty jest obojętne, czy gdzieś prowadzona jest jakaś gra pozorów, czy też problem jest ignorowany na każdym poziomie. Permanentna nieprzejezdność ścieżek po każdym większym opadzie śniegu jest faktem, z którego władze na pewno zdają sobie sprawę i któremu nie przeciwdziałają w żaden sposób. Chodzi o konkretne działania na rzecz poprawy sytuacji. Za niezbędne minimum uważam odśnieżanie wszystkich głównych dróg rowerowych oraz wybranych lokalnych w ciągu pierwszego dnia roboczego po opadzie śniegu. Na odcinkach wyłączonych z odśnieżania oznakowanie powinno być zmodyfikowane tak, żeby nie nakładało obowiązku jazdy nieprzejezdną ścieżką.
Domagam się po prostu tego, żeby wolno było na co dzień dojeżdżać do pracy i szkoły rowerem. Czy są to w Warszawie wygórowane wymagania?
Z wyrazami szacunku
dr Marek Słoń
Do wiadomości
– Zielone Mazowsze
Od redakcji
Prawie trzy lata temu prosiliśmy Zarząd Oczyszczania Miasta w obecności dyrektora Biura Ochrony Środowiska Urzędu m.st. Warszawy o zwrócenie podwykonawcom utrzymującym ulice uwagi na to minimum: przynajmniej nieszkodzenia ruchowi rowerowemu [zobacz >>>]. Pan dyrektor Krystian Szczepański zanotował sobie wówczas tę kwestię, jednak do dziś nie widać żadnych efektów. Jedyne, co usłyszeliśmy na ten temat, to godna politowania myśl Jana Białka, p. o. dyrektora ZOM sprzed dwóch lat: „Ścieżki rowerowe będą czyszczone sporadycznie, więc zachęcam do saneczkarstwa” [gazeta.pl, 10.11.2006]
Jak widać potrzeba jeszcze wielu podobnych pism od obywateli aby do świadomości władz miasta dotarło, że
rower jest pełnoprawnym pojazdem na drodze i należy mu przynajmniej nie szkodzić.
Wszystkich całorocznych użytkowników roweru zachęcamy więc do wzięcia przykładu z autora tego pisma.