Na stulecie niepodległości, o sto tysięcy proszę…
List do redakcji
Inicjatywa smogowo-niepodległościowa
W dniu, w którym Trybunał Sprawiedliwości wydał wyrok w sprawie polskiego smogu [zobacz >>>] pojawiła się na stronach Gazety Stołecznej wiadomość, że pewien radny z Ochoty chce uczcić stulecie niepodległości zbudowaniem w dzielnicy stu miejsc parkingowych. Dodam, że radny ów wywodzi się z PiSu, co zwłaszcza po ostatnich występach ustawodawczo-dyplomatycznych rządzących zwalniałoby od dalszej dociekliwości – gdyby nie to, że PiS w promocji motoryzacji niewiele różni się od swoich poprzedników. Można by nawet zaryzykować tezę, że uczuciem, które najsilniej łączy wszystkie główne nurty polityczne w kraju, jest wielka miłość do samochodu, tudzież przywiązanie do złotej wolności na drodze. Co być może jest emanacją polskości, jako że Polak znany jest z tego, że swoim samochodem lubi się pochwalić w kraju i za granicą. A kto ma większy, temu większy szacunek się należy. Chciałoby się rzec: Polak bez samochodu, to szkielet Polaka.
Parkowanie w Warszawie
Oczywiście, im lepiej obyty towarzysko właściciel, tym bardziej racjonalizować będzie konieczność codziennej jazdy samochodem, twierdząc na przykład, że : brak czasu, czyli praca, dzieci do przedszkola/ szkoły, mróz i grypka, ciężkie zakupy. Kategorią poboczną są użytkownicy samochodów służbowych, którzy mając je, muszą jeździć, nawet jeśli to tylko pięćset metrów z pracy do domu. Samochodem też jeździ się potem na seanse fitnessu, bo człowiek pasie się niemiłosiernie, siedząc cały czas przy biurku, czy gdzie tam i trzeba trochę zdrowia zażyć. Skarży się przy tym na swoje straszne życie: tylko między garażem/ parkingiem domowym a garażem/parkingiem pracowym. Niektórzy rzucają czasem przy tej okazji, że może spróbowaliby i autobusem/tramwajem, ale człowiek taki przyzwyczajony/ zabiegany (zajeżdżony)… całe życie w samochodzie…
Z ziemi holenderskiej…
Zaryzykuję w tym miejscu hipotezę, że bez samochodu od biedy się da. Na jej poparcie odwołam się do autopsji. Wiele lat temu pojechałem do Amsterdamu. Było to w dalekiej przeszłości, w czasach, kiedy zapomniałem już dawno tras warszawskich autobusów i tramwajów, bo samochód był rzeczą tak niezbędną, jak dziś – strzelam – telefon komórkowy. Po prostu uważałem, że bez samochodu nie da się żyć, więc nawet na spacer do parku z dziećmi podjeżdżałem samochodem.
Trochę – przyznaję – na siłę do tego Amsterdamu jechałem. Mianowicie wówczas panowało u nas przekonanie, że miasto to słynie głównie z tego, że terroryzują je rowerzyści. Samochodów jak na lekarstwo, ale i tak pieszy ma się mieć na baczności: na skutek wypadku z cyklistą – których jest bez liku – można doznać uszczerbku na zdrowiu, a nawet stracić życie. Na miejscu okazało się, że nic dodać, nic ująć: człowiek wychodzi zupełnie spokojnie na jezdnię, z której nie dochodzi żaden pomruk, żaden szum – i słyszy naraz tysiąc dzwonków, nie daj Boże, pisk hamulców. Trzeba mieć się na baczności: przed wejściem na ulicę spojrzeć w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w prawo! Do tego amsterdamska cisza ma w sobie coś depresyjnego. W najważniejszym mieście Holandii słychać głównie dzwonki, ludzkie głosy, pisk hamulców i co chwila przerażone: „przepraszam, nie widziałem/ -am!”. Żadnego ryku silników, żadnego trąbienia, smrodu spalin, które zachęcałyby pieszego do większej czujności..
Muiderstraat w Amsterdamie
Dlaczego to robią? – trudno powiedzieć. Na biedaków nie wyglądają, na samochód byłoby ich stać. Chodzą natomiast słuchy, że Holendrzy są bardziej skąpi od Szkotów i szkoda im pieniędzy na benzynę. Nie tylko na benzynę, ale i na seanse fitness, pigułki na nadciśnienie, pigułki antydepresyjne, na cukrzycę i takie tam stałe dodatki do stacjonarnego trybu życia. Są przy tym podejrzanie uśmiechnięci, nawet zrelaksowani. Nie wymachują pięściami na innych rowerzystów ani nawet na przechodniów. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli porównać wyraz twarzy przeciętnego amsterdamskiego rowerzysty-terrorysty i przeciętnego warszawskiego kierowcy korzystającego z przysługujących mu praw człowieka i obywatela – to ten pierwszy jest sympatyczniejszy.
…do Polski
Jakoś więc ten Amsterdam przeżyłem, a potem wróciłem na naszą Ochotę. Przed samym powrotem, pewien wiekowy Holender, próbował mi jeszcze wytłumaczyć, że przymus jazdy samochodem jest stanem umysłu i rodzajem nałogu, nie zaś rzeczywistą potrzebą. Nie wierzyłem mu, ale ostatecznie spróbowałem na próbę u siebie, w Warszawie. Do Centralnego tramwajem z Bitwy Warszawskiej jedzie się jakieś dwadzieścia minut, rowerem 15 i bez korków. Pokalkulowałem i wyszło mi, że nie jest tak źle. W zasadzie nawet dobrze, a nawet lepiej. W wyniku tych pozytywnych kalkulacji od tamtych zamierzchłych czasów, nie jeżdżę już samochodem.
Jest jednak pewien szkopuł: ostatnio muszę wkładać maskę antysmogową – ja i moja czteroosobowa rodzina. Ochocki park samochodowy z każdym rokiem wzbogaca się o kolejne egzemplarze i to nie elektryczne. Należy zatem założyć, sto nowych miejsc parkingowych to pewnie z tysiąc dodatkowych samochodów. Jeżeli miejsca będą bezpłatne – tylko dziewięćset z nich nie będzie miała gdzie parkować. Jeżeli płatne, to wiadomo jak będzie.
I jeszcze trudniej będzie się chodzić po naszej Ochocie. Kiedyś tylko chodniki na Białobrzeskiej służyły za parking, od jakiegoś czasu również trawniki na Szczęśliwickiej. Zakazy parkowania nie dotyczą chodników, to przecież trawy tym bardziej. Na Orzeszkowej, przy biurowcu nie wystarczyło dla wszystkich miejsc w garażu, więc w dzień roboczy trudno się i rowerem zmieścić. Zagubieni w korkach przyjezdni skracają sobie drogę między Drawską a Włodarzewską przez środek Parku Szczęśliwickiego. Co bardziej odważni moszczą sobie miejsca na chodnikach między świeżo postawionymi słupkami, a zmarznięte od mrozu/ przegrzane od upału eleganckie panie, stoją na włączonych silnikach, zamawiając wizytę u kosmetyczki. Młodzi nabywcy starych aut podnoszą z dumą klapy silników i demonstrują moc swoich gaźników na klombie na Opaczewskiej. Ja zakładam maskę antysmogową firmy *** i idę/ jadę do/ z pracy.
Sto tysięcy na stulecie
Pan radny chce iść mieszkańcom na rękę. Jeśli zatem mógłbym co zasugerować, to pozwolę sobie jak idzie: zanim jeszcze Trybunał nie wyegzekwuje od nas tej potwornej kary (oni nas nienawidzą!), niech na stulecie niepodległości – zamiast wybudować sto miejsc parkingowych – kupi Pan sto tysięcy masek antysmogowych (i proszę nie zapomnieć o filtrach na wymianę). Taka liczba – tysiąc razy większa niż sto – byłaby dowodem na jeszcze większy patriotyzm. Potem mogą skończyć się pieniądze.
Post scriptum od redakcji
Dodatkiem do artykułu w Gazecie Stołecznej
o innowacyjnej inicjatywie obchodzenia stulecia niepodległości przez betonowanie miasta był sondaż. Czytelników spytano, czy uważają budowę miejsc parkingowych za właściwy sposób na uczczenie stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Pomysł radnego poparło mniej niż jedna czwarta, a ponad 70% było przeciw takiej inicjatywie. Pokazuje to po raz kolejny, na ile oderwani od oczekiwań swoich wyborców są warszawscy radni, lobbujący za tym, by sami mogli wygodniej jeździć samochodem.
Śródtytuły i ilustracje dodane przez redakcję