Przystanek pod zdechłym psem
Otrzymaliśmy od czytelnika z Poznania list na temat niecodziennego i przykrego zdarzenia z psem w roli głównej i zatoką autobusową w tle. Publikujemy go podzielając zaniepokojenie autora listu. Zbyt wiele zatok autobusowych nie spełnia wymagań zawartych we właściwych normach, a mimo to zarządcy dróg i ruchu nie kwapią się do ich likwidacji. Także w prawidłowej zatoce drugi czy trzeci autobus może zatrzymywać się w niebezpiecznej czy nieprawidłowej pozycji.
Opisany wypadek powinien być ostrzeżeniem przed zatokową nonszalancją. Czy nie lepiej zapobiegać niż prowokować kolejne?
List do Zielonego Mazowsza
Szanowni Państwo,
Od dawna piszą Państwo o wadach zatok autobusowych. Okazuje się jednak, że oprócz wspominanych przez Was wad takie zatoki są po prostu niebezpieczne. Przesyłam Państwu link do pewnego zdarzenia z Poznania. Jestem przekonany, że winą za to tragiczne w skutkach zdarzenie należy obarczyć przede wszystkim właśnie zatokę autobusową, przez którą autobus nie może stanąć na przystanku w linii prostej, a to z kolei ogranicza przecież widoczność kierowcy na to, co dzieje się na końcu autobusu!
Czy nie powinno to być argumentem za likwidacją zatok dla naszych urzędników, którzy stale sobie wycierają usta ,,bezpieczeństwem”? Tym razem to był pies, a może następnym razem będzie to czteroletnie dziecko?
Z wyrazami szacunku
Tadeusz Mieczyński
Zdjęcia feralnej zatoki
Fragmenty artykułu z witryny epoznan.pl
Na początku listopada opisywaliśmy historię psa przejechanego przez autobus MPK na przystanku Azaliowa. (…) Pies był na smyczy, pani wsiadła do autobusu, pies nie zdążył, gdyż kierowca zamknął drzwi i ruszył. Pies zginął pod kołami. Kierowca zadzwonił po służby porządkowe i odjechał – pisze nasza czytelniczka, Magdalena. – To jest skandal. Starsza kobieta o lasce straciła swojego przyjaciela, którego miała 16 lat. (…) Przyjechały służby porządkowe, dali pani worek, posypali piaskiem i pojechali. (…)
MPK nie potrafiło na gorąco wyjaśnić sprawy, ale obiecało, że przeanalizuje to zdarzenie. Dziś otrzymaliśmy wyjaśnienia przewoźnika (…).
„Pani Beata: Stałam na przystanku przy ul. Azaliowej ze swoją mamą i trójką dzieci czekając na autobus linii 76. Moje dzieci bawiły się z małym psem należącym do starszej pani, która poruszała się o lasce i miała przy sobie jakąś siatkę z zakupami. Autobus podjechał o godz. 17.22, było już ciemno. Wsiedliśmy trzecimi drzwiami.
Kierowca Jaromir: Tego dnia nie musiałem się śpieszyć, nie było na drodze korków. Prowadziłem autobus linii 76, to był przegub, 18-metrowy. Taki długi autobus nie mieści się w krótkiej zatoce przystankowej przy ul. Azaliowej. Załamuje się w przegubie i patrząc w lusterko po prawej stronie, nie widać dobrze co dzieje się w drugim członie pojazdu.
P.B.: Najpierw wpuściłam do autobusu moje dzieci, żeby weszły bezpiecznie, potem sama wsiadłam. Za mną weszła ta starsza pani ciągnąc za sobą na smyczy swojego psa. Pamiętam, że weszła pierwsza, nie wpuściła psa przed sobą i miała problemy z poruszaniem się. (…)
K.J: Sprawdziłem w bocznym lusterku, że wszyscy weszli i przystanek jest pusty. Drzwi zamknęły się automatycznie i mogłem kontynuować jazdę.
P.B: Starsza pani ze smyczą w ręku krzyknęła „mój pies!”. Zauważyłam, że pozostał na zewnątrz i zawołałam, żeby kierowca zatrzymał autobus. Kierowca mógł go nie widzieć, było już ciemno.
K.J.: Było jakieś zamieszanie, hałas na tyłach autobusu. Ale dopiero po chwili jakiś pasażer, który był z przodu zwrócił się do mnie, żebym się zatrzymał. Znalazłem miejsce, w którym mogłem bezpiecznie stanąć.
P.B: Kiedy kierowca się zatrzymał starsza pani upuściła siatkę z zakupami. Pomogliśmy jej zebrać wszystko i spakować do siatki.
K.J.: Zatrzymałem się, ale nikt z autobusu nie wysiadł. Dlatego ponownie ruszyłem.
P.B.: Znów krzyknęliśmy, żeby się zatrzymał.
K.J.: Pomyślałem, że żarty sobie ze mnie robią, ale pomimo to, znów się zatrzymałem. I wówczas z autobusu wysiadła jakaś starsza pani. (…).
(…)
P.B: A dlaczego kierowca nie wysiadł z kabiny, żeby zobaczyć co się dzieje?
K.J: Byłem między przystankami. Między przystankami nie wolno się zatrzymywać. Pomyślałem, że może drzwi przytrzasnęły czyjąś siatkę albo płaszcz. To był nieszczęśliwy wypadek, ja nie widziałem żadnego psa i nigdy bym nie skrzywdził zwierzęcia.
Rzeczniczka MPK wyjaśnia – W naszej ocenie doszło do przykrego w skutkach, nieszczęśliwego wypadku. Było ciemno i kierowca nie widział psa przy tylnej burcie załamanego członu autobusu, a tym bardziej nie widział smyczy, do której pies był uwiązany. Ta smycz go uwięziła. Kluczowa w tej sprawie jest fundamentalna zasada bezpieczeństwa przy wchodzeniu do pojazdu. Najpierw wchodzą dzieci, a potem ich opiekun, najpierw wchodzi pies, a potem jego właściciel. Odwrotnie – przy wychodzeniu z pojazdu -mówi Iwona Gajdzińska i dodaje – Wzajemne spójne opisy zdarzenia wszystkich jej uczestników oraz zapis z rejestratora nie pozwalają dopatrzyć się w działaniu kierowcy świadomego działania i winy, choć to, że nie wyszedł z kabiny, by sprawdzić co się stało na pokładzie autobusu, nie zapytał i się sprawą nie zainteresował, poczytujemy za jego błąd. Szczerze współczujemy starszej pani z powodu straty psa. Bardzo nam przykro. Mamy jednak nadzieję, że nawet ta starsza pani nie wierzy, by kierowca autobusu świadomie zabił jej psa.
Całość pod adresem:
epoznan.pl/news-news-53619-MPK_wyjasnia_sprawe_psa_przejechanego_na_Debcu