Ścieżki dla nietrzeźwych
Każdy chyba widział, jak porusza się człowiek po przedawkowaniu alkoholu w stopniu pozwalającym jednak stawić czoła siłom grawitacji. Jazda rowerem nawet na trzeźwo też ma sporo wspólnego z akrobatyką, a już po kielichu staje się niezłym widowiskiem.
W pewnej warszawskiej dzielnicy, gdzie według jednego z urzędników „mamy dosyć ścieżek rowerowych”, a więc potrzeby zwyczajnych (trzeźwych) rowerzystów już zostały zaspokojone,
zaczęto myśleć o tych, którzy wykreślają w czasie jazdy tor dalece odbiegający od linii prostej.
Nowe, autonomiczne odcinki ścieżek przybrały nowatorską i niebanalną formę meandrów,…
… które niedysponowanych psychomotorycznie rowerzystów uchronią od wypadnięcia z trasy,…
… a pozostałym dostarczą choć odrobiny rozrywki podczas otępiającej monotonią jazdy.
Długo nie obracana kierownica może się zastać podobnie jak stawy trzymających ją kończyn górnych.
Zdecydowanej pochwały należy więc udzielić tym, którzy o tym pomyśleli i zapobiegli wielu
potencjalnym tragicznym skutkom w razie potrzeby wykonania nagłego manewru.
Przy adaptacji istniejących ciągów do potrzeb ruchu rowerowego takie ambitne cele osiąga się dużo trudniej.
Jednak odpowiednie kwalifikacje i wyobraźnia projektanta oraz zdecydowanie decydenta
w zestawieniu ze sprzyjającymi elementami
otoczenia w rodzaju słupa czy drzewa, jak widać, wcale nie muszą spocząć na mieliźnie bezradności.
Trudno nie pochwalić prospołecznego nastawienia i ochrony tych najsłabszych spośród słabych użytkowników drogi.
Trzeźwy rowerzysta – w pełni sprawny – może z powodzeniem pojechać jezdnią na zasadach ogólnych czy przewieźć rower
autobusem albo tramwajem.
Szczególne wsparcie należy się natomiast wszystkim pozostałym, meandrującym, dla których wymóg bezpośredniości
i tak schodzi na daleki plan, zwłaszcza gdy trasa nieoczekiwanie zahaczy o ulicę Kolską.
Jestem pewny, że takie dobre intencje przyświecały projektantom i decydentom widocznych wyżej ścieżek.
A zasłyszane opinie, jakoby ich linie brzegowe powstały pod wpływem alkoholu czy też były dziełem jakiegoś
Meandertalczyka (nie wiem nawet co to znaczy!), to zwykłe insynuacje skostniałych dogmatyków.
PS. Niniejsze dyrdymały dedykujemy wszystkim, którzy po ostatniej debacie [zobacz >>>] zorganizowanej przez Życie Warszawy nie zwątpili, że do komunikacji rowerowej w naszym mieście da się podejść na poważnie i na trzeźwo. Tylko czy są tacy?