Wspomnienie o Tomku Rolińskim
Dziś, 31 grudnia 2009 roku, większość moich znajomych przygotowuje się do hucznego balu, a ja siedzę smutny przed ekranem komputera i czytam korespondencję z Tomkiem. [zobacz >>>] Łzy w oczach psują ostrość widzenia i tak już nie najlepszą. Ale czytam te nasze listy jak coś najcenniejszego, najbliższego duszy o tym, co wydarzyło się w tym roku.
Bo rzeczywiście szczęśliwy los skrzyżował nasze drogi i od tamtej chwili szliśmy często razem. To była wielka przyjemność obcowania z człowiekiem niezwykłym, rozumnym, pracowitym i bardzo życzliwym dla innych. W społecznej działalności na rzecz zmniejszenia hałasu w Warszawie poczułem w Tomku bratnią duszę i zabiegałem, abyśmy razem starali się walczyć z nadmiernym hałasem. W mieście, które Tomek po prostu kochał.
Tomek był akustykiem, pracował w przedstawicielstwie znanej na całym świecie firmy, z wyrobami której miałem do czynienia już na początku swojej pracy naukowej w Politechnice, a więc prawie 40 lat temu. Walizki z napisami: Brüel & Kjær stały po prostu w naszych laboratoriach mechaniki.
Fachowiec akustyk, wyposażony w najnowocześniejszą aparaturę pomiarową i software komputerowy – czy to nie najlepszy partner? Okazał się też Kolegą i nie waham się napisać – przyjacielem. Pisaliśmy do siebie niemal codziennie, poruszając tematy fachowe i życiowe, potem też osobiste. Mogłem się radzić Tomka, prosić o pomoc i recenzowanie moich pism urzędowych. Tomek życzliwie korygował błędy i wyjaśniał, na czym polegają. Dużo się przy tym nauczyłem, bo akustyka nie jest moją główną specjalnością naukową. Zagadnienia podobne – wibroakustyczne, niejednokrotnie wymagały analizy przy omawianiu budowy i działania maszyn elektrycznych. To wykładam na uczelni. Potem, w ostatnim dziesięcioleciu okazało się, że cywilizacja wokół nas zaczyna obracać się przeciwko człowiekowi.
Wszechobecne maszyny elektryczne wentylatorów, klimatyzatorów, wymienników ciepła itd. emitują hałas, w dużym stopniu w zakresie małych częstotliwości, czyli infradźwięków. Obaj mieliśmy świadomość, jak są one szkodliwe, obaj zaczęliśmy na ten temat otwarcie mówić, także w programach telewizyjnych. Niestety dla większości inwestorów nasze miasto jest tym, czym bywa las dla niektórych mieszkańców wsi. Jak kiedyś napisał mi Tomek służy do tego, aby dało się przejechać, wyrzucić śmieci i od czasu do czasu coś ukraść
. Takiej postawy nigdy nie tolerował i był bezwzględny dla bezmyślnych drogowców, bezdusznych urzędników i ślepych na co dzień mieszkańców. Ślepych w przenośni, bo niewidomym pomagał do ostatnich dni życia szkoląc ich, jak powinny być budowane i odbierane sygnalizatory akustyczne na przejściach dla pieszych. Miał też świadomość, że w urzędach i służbach miasta jest wiele osób rozsądnych. Dlatego pisał skargi w poczuciu, że będą one przeanalizowane i załatwione. Tak zwykle było.
Tomek w mieście widział wszystko, ale nie mówił pod nosem a co mnie to obchodzi?
Jego właśnie obchodziło. Fotografował i pisał do urzędów. Nagrywał hałas emitowany dlatego, że komuś nie chciało się zaryglować studzienki ściekowej, albo starannie zamocować ekranu dźwiękochłonnego. Czasem pisał mi: pojedź tam, zobacz, sfotografuj i napisz pismo. Nie chcę, abym był postrzegany jako nawiedzony, któremu jako jedynej osobie w Warszawie coś nie odpowiada.
I wtedy trzeba było pomagać. Bo żadna sprawa nie mogła pozostać nie załatwiona, a było ich setki rocznie.
W sierpniowym programie telewizyjnym Tomek powiedział na koniec takie zdanie. Moim marzeniem jest, żeby w Warszawie istniał, nie wiem, pięcioosobowy zespół, który miałby do dyspozycji jeden samochód, jeden rower i może jedne wrotki do patrolowania pasaży czy przejść podziemnych i żeby po prostu robił to co ja, tylko ja robię to społecznie!
Warto ten pomysł podchwycić i wdrożyć.
Zdarzało mi się mieć z Tomkiem różne zdania. Bo też różne są ludzkie doświadczenia i punkty widzenia. Ja oglądam świat także z perspektywy siodełka motocykla i widzę także inne zagrożenia niż kierowcy prowadzący tylko samochody. Wtedy się spieraliśmy np. o budowę ronda i betonowe balustrady, ale szanował ten inny punkt widzenia nie tolerując jednak wariatów pomykających na szlifierkach
(czyli ścigaczach) przez miasto 160 km/godz., siejących wokół siebie strach, hałas i zagrażających życiu innych ludzi. W tym jednak zawsze byliśmy zgodni.
Ostatnimi tygodniami robiliśmy pomiary do naszego wspólnego referatu naukowego na Politechnice Warszawskiej. Referatu na temat hałasu instalacyjnego i jego szkodliwości dla zdrowia ludzi. Ma być wygłoszony 4 stycznia 2010 roku. Powiem go sam, ale w istocie i Ty, Tomku będziesz tam mówił gestykulując po swojemu. To za sprawą niedawnego programu telewizyjnego, gdzie też poruszałeś ten problem.
Na Twojej mszy pożegnalnej ksiądz powiedział, że przeszedłeś na drugą stronę życia. To prawda także w świeckim wymiarze. Jesteś wciąż żywy na tysiącach dysków komputerowych w filmach, fotografiach, publikacjach. Nie potrzeba pióra historyka czy biografisty, aby tak się stało. Nie potrzeba być kimś ważnym dla jakiejś partii, pełnić historycznie dostrzegalnej roli w narodzie. Ty po prostu robiłeś, co nakazywało Ci sumienie i dlatego bez niczyjej łaski już jesteś w pewnym sensie nieśmiertelny. Tak to w świecie mediów elektronicznych nowego znaczenia nabrało horacjańskie Exegi monumentum aere perennius
(wystawiłem pomnik trwalszy niż ze spiżu) i Non omnis moriar
(nie wszystek umrę).
Będziemy się ze wszystkich sił starali kontynuować Twoje dzieło.
Do zobaczenia, Tomku.
Witold Jaszczuk
Politechnika Warszawska & Zielone Mazowsze