Warszawa w moich oczach (a także uszach i nosie)
Może rzeczywiście transport publiczny jest lepszy niż w Holandii,
autobusy jeżdżą częściej i przez całą dobę, ale mieliście rację – jazda na
rowerze po Warszawie jest szalonym pomysłem. Byłam naprawdę przestraszona,
prawie przerażona, gdy próbowałam dostać się na właściwy pas na tych
monstrualnych autostradach i rondach, a kierowcy zupełnie nie zwracali na
mnie uwagi. Właściwie to przypominam sobie jednego, który mnie zauważył –
strasznie się wściekł z jakiegoś nieznanego powodu, kiedy staliśmy wszyscy
razem na chodniku.
Chwila prawdy.
Straszne, że nie ma ścieżek rowerowych. Nie można jeździć po chodniku, bo
przeszkadza to pieszym, nie można tez po jezdni, bo przeszkadza to
samochodom. To wyjaśnia dlaczego na ulicach widać tylko wysportowanych
młodych ludzi na rowerach górskich. Żadnych dzieci, żadnych emerytów,
żadnych wiekowych, zdezelowanych rowerów miejskich. Nikt nie jedzie rowerem
po zakupy, bo ciężkie torby które powiesiłby na kierownicy zmniejszałyby
jego szansę na przeżycie w drodze powrotnej.
Interesującym doświadczeniem było zobaczyć jak ludzie patrzą na ciebie
kiedy jedziesz rowerem i poczuć jak męczące może być poruszanie się w
hałaśliwym i śmierdzącym ruchu ulicznym. I usłyszeć, że połowa mieszkańców
Warszawy ma rower, ale używa go tylko od święta.
Nie wyobrażam sobie, żeby taka sytuacja mogła trwać długo. To się musi
zmienić! Rząd (czy samorząd) musi wziąć odpowiedzialność za to co się
dzieje na drogach. Dobrze, że Federacja Zielonych nie przestaje walczyć o
prawa rowerzystów. Każdy powinien mieć możliwość jeżdżenia po mieście na
rowerze.