Prywatna służba strażniczki miejskiej ze wsparciem policji
Do: Prezydent Warszawy
Komendant Straży Miejskiej
Komendant Stołeczny Policji
Szanowni Państwo,
Jestem zmuszona donieść Państwu o karygodnym zachowaniu strażniczki miejskiej z 3-go oddziału SM (pani B.N.) mającym znamiona wykorzystania munduru służ porządkowych i przepisów prawa oraz znajomości w policji do osiągnięcia własnych korzyści majątkowych, żeby nie powiedzieć wyłudzenia pieniędzy.
Sytuacja miała miejsce w piątek, 1. kwietnia między 17.00 a 20.00 w budynku przy ul. Przemyskiej 18 (stara Ochota) będącym siedzibą zarówno 3-go oddziału SM i pracowni ceramicznej „Angoba” (filia ośrodka kultury „Oko”).
W trakcie zajęć z ceramiki zostałam zaalarmowana przez w/w strażniczkę, że zaparkowany przy wejściu do budynku rower należący do jednej z kursantek (zagraniczna stażystka) przewrócił się i siodełkiem opiera się o drzwi zaparkowanego obok (swoją drogą nieprawidłowo, bo poza linią stanowiska parkingowego-służę zdjęciami) samochodu należącego do pani strażnik.
Oględziny „szkody” polegające na przecieraniu przez kolegę pani strażnik gąbką zakurzonego samochodu początkowo niczego nie wykazały, po chwili jednak „poszkodowani” odkryli jakąś drobną rysę, która równie dobrze mogła tam powstać w przeszłości.
Pani strażnik dość swobodnie wkraczając i chodząc po pracowni ceramicznej (niemal na oczach oniemiałych uczestników zajęć), zaczęła wygrażać, wskazując na swój telefon komórkowy, że jeśli właścicielka roweru (kursantka) nie zapłaci jej 1000 (tysiąca!) złotych, to ona zadzwoni po policję i stażystka będzie odpowiadać za tę „szkodę” w sądzie. Racjonalne argumenty (zadrapanie mogło powstać w przeszłości, nie ma dowodu na to, że jest wynikiem upadku roweru, trzeba mieć poczucie skali sytuacji) oraz próba załagodzenia sytuacji ze strony osoby prowadzącej zajęcia spełzły na niczym. Pani strażnik, chełpiąc się, że my nie znamy przepisów, a ona je zna i że „niezabezpieczone mienie kursantki uszkodziło jej mienie” ciągle żądała pieniędzy.
W pewnym momencie zapłakana i przerażona obrotem sytuacji kursantka, która nie zna języka polskiego, została wezwana przez jednego (znającego angielski) z kolegów pani strażnik do osobnego pokoju w siedzibie SM gdzie za zamkniętymi drzwiami próbowano wymóc na niej przyznanie się do winy. Gdy pod drzwiami próbowałam jeszcze w towarzystwie osoby prowadzącej zajęcia apelować do sumienia pani strażnik, ta ostatnia ucięła krótko, oznajmiając, że nie zamierza więcej ze mną rozmawiać. Odchodząc, w poczuciu bezsilnej złości wobec tej postawy padł epitet (niestety) pod adresem pani strażnik, która wpadła w furię i zaczęła wygrażać mi sądem (następnie podjudzana przez swoich kolegów ze straży, wielokrotnie powtarzała, że doprowadzi mnie pod sąd).
Ponieważ mocno roztrzęsiona już kursantka nie chciała nadal jednak wziąć na siebie odpowiedzialności za „szkodę”, pani N.(strażniczka) wezwała policję, a właściwie, jak się później okazało, swoich kolegów pracujących na pobliskim posterunku, bo na miejscu okazało się, że mówią sobie na „ty”. Czująca się osaczona przez mundurowych i przerażona perspektywą procesu w kraju (panowie policjanci nie szczędzili wizji wysokiej kary i kosztów procesu), którego ani procedur ani języka nie zna, kursantka zgodziła się na piśmie zapłacić (pani N. nie zgodziła się na wyszukanie mechanika, który naprawi „szkodę”-żądała tylko i wyłącznie pieniędzy) pani strażnik 500 zł (żądania pani strażnik jednak okazały się w obecności policjantów nieco zbyt wygórowane), ale ponieważ nie posiada tak wysokiej sumy (jest stażystką), poprosiła o możliwość zapłaty tej sumy w trzech ratach. Odpowiedzią pani strażnik było to, że ona nie zamierza czekać tak długo na „swoje” pieniądze.
Gdy sprawa z kursantką w końcu została „załatwiona” po myśli pani N., policjanci zapytali tę ostatnią, co jeszcze mogą dla niej zrobić (sic!). Na co pani strażnik zażyczyła sobie, by zrobili jeszcze porządek z „tą (panią) w paski” czyli moją skromną osobą. Na jej wyraźne życzenie zostałam wylegitymowana i spisana najprawdopodobniej po to, by pani strażnik, tak jak wielokrotnie publicznie deklarowała, mogła wytoczyć mi sprawę w sądzie.
W całej tej sprawie, mam nadzieję, zgodzicie się Państwo (pomijając wszelkie naginane do sytuacji przepisy), zabrakło przede wszystkim jakiegoś elementarnego człowieczeństwa (przerażona, nie znająca języka polskiego i niemajętna stażystka) i wyczucia skali „szkody” (jeśli w ogóle taka była), za to wiele tu było bezwzględności, chciwości i mściwości pracowniczki straży miejskiej, która w godzinach swojej pracy żądała od osób trzecich pieniędzy i która kompletnie zdezorganizowała toczące się w budynku zajęcia ceramiki. Konsekwencje jej działań w sensie psychicznym odczuwamy i odczuwać będziemy na pewno jeszcze długo. Nie wydaje mi się, by w służbach mających służyć zwykłemu obywatelowi było miejsce dla osób o tym profilu osobowościowym.
Przy okazji pozwolę sobie przesłać Państwu parę zdjęć wykonanych tuż obok siedziby straży obrazujących „skuteczność” działań tej ostatniej (mimo wezwań). Gdyby w/w pani strażnik (i jej koledzy) włożyła choć promil swojej energii zaangażowanej w zabezpieczaniu własnego majątku, mienie publiczne nie wyglądałoby tak tragicznie.
Z poważaniem,
Joanna Cisek
Do wiadomości: Zielone Mazowsze