Sława codziennej rowerzystki
Dawno, dawno temu… a może całkiem niedawno rower był dla mnie jedynie sposobem na spędzanie wolnego czasu. Problem polegał na tym, że tego wolnego czasu było zbyt mało. Wracając z pracy z zazdrością patrzyłam na mijanych po drodze rowerzystów i zastanawiałam się, o której też oni kończą robotę, że już o tej godzinie mogą sobie robić wycieczki. Moja dusza rwała się na rower, a mogła sobie na to pozwolić może raz w miesiącu.
Aż pewnego dnia nastąpiło olśnienie. Okazało się, że rozwiązanie problemu jest genialne w swej prostocie. Zaczęłam jeździć rowerem do pracy! 600 km miesięcznie zaspokajało w zupełności moje potrzeby. Dwie godziny jazdy rowerem dziennie! To była radość!
Nieoczekiwanie jednak przyszło mi się zmierzyć z zupełnie nowym zjawiskiem, bo okazało się, że moja decyzja spowodowała skutek uboczny. Mianowicie nagle stałam się obiektem zainteresowania WSZYSTKICH, wywołując w otoczeniu przeróżne emocje. Uznanie: No, no. 15 kilometrów w jedną stronę!
Zdziwienie pomieszane ze zgrozą: Na rowerze w spódnicy i w szpilkach?!
Nawet próby zniechęcenia powodowane troską: A może już dałabyś sobie z tym spokój?
To ostatnie usłyszałam, kiedy przyjechałam do pracy przy temperaturze -10 stopni C. Zresztą zmiana pór roku skutecznie podtrzymywała zainteresowanie moją osobą. Jazda na rowerze w listopadowym deszczu, później w deszczu ze śniegiem i przy temperaturach ujemnych rozbudzała nowe fale dopiero co przygasłych emocji.
Z czasem sława zaczęła mi ciążyć. No bo ile można ludziom tłumaczyć, że w deszczu się przecież nie rozpuszczę, że szpilki w niczym nie przeszkadzają (bo niby w czym miałyby przeszkadzać?) i że w spódnicy, zwłaszcza latem, jeździ się wygodniej niż w spodniach. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić. Nawet do koleżanki na rowerze. Stopniowo fakt, że poruszam się po mieście rowerem, stawał się dla innych bardziej oczywisty niż dla mnie. Raz zaskoczyła mnie znajoma zapraszając na swój ślub i od razu tłumacząc, jaką trasą najwygodniej dojechać na uroczystość rowerem! A ja zamierzałam przyjechać samochodem…
Sława potrafi być męcząca, ale… hmm… no cóż… to poczucie wyjątkowości też ma swoje uroki. Kiedy zaczyna tego brakować, to zmiana pracy wywołuje cały proces emocji od nowa. Można też wywołać sensację przyjeżdżając do pracy autobusem. Wszyscy robią wtedy oczy jak spodki. A ty co? Nie na rowerze?