Referendum w sprawie spalarni na Targówku
Mieszkańcy Targówka przeciwni spalarni
16 lutego w gminie Warszawa Targówek odbyło się referendum w sprawie
spalarni śmieci przy ul. Zabranieckiej. Wzięło w nim udział 25.972
mieszkańców gminy, czyli 25,9% uprawnionych do głosowania. Na pytanie:
„Czy jesteś przeciw budowie spalarni śmieci zwanej Zakładem Utylizacji
Stałych Odpadów Komunalnych?” aż 25.673 osoby odpowiedziały TAK!
Ponieważ jednak frekwencja nie osiągnęła 30%, wynik nie jest wiążący.
Dla porównania w „wyborach samorządowych” w 1994 r. frekwencja
wyniosła 19%, a na burmistrza Kobla głosowało 350 osób.
Przypomnijmy, że w ciągu ostatniego roku Społeczny Instytut Ekologiczny
i Federacja Zielonych (Stowarzyszenie Zielone Mazowsze)
zorganizowały łącznie 5 demonstracji przeciwko spalarni.
Latem 1996 r. Grupa Inicjatywna Mieszkańców nie zdołała zabrać podpisów 10%
mieszkańców pod wnioskiem o referendum. Na jesieni akcję powtórzono, tym
razem z sukcesem.
Uchwałę o referendum na wniosek 12.177 mieszkańców Rada Gminy podjęła 14
stycznia, wyznaczając termin głosowania na 16 lutego, czyli środek ferii.
Nie pozwolono włączyć przedstawicieli strony społecznej do Komisji
Terytorialnej, w pośpiechu zapomniano przegłosować nawet jej skład.
Obowiązek poinformowania mieszkańców o uchwale na 30 dni przed głosowaniem
zrealizowano przez 40 (!) obwieszczeń i ogłoszenie w jednej z lokalnych
gazet – po wymaganym terminie. Uchwały nie wywieszono nawet w gablocie
Urzędu Gminy.
Nasza kampania
Natychmiast przystąpiliśmy do kampanii informacyjnej. Przygotowaliśmy ją
całkiem profesjonalnie, starając się docierać do ludzi różnymi kanałami:
– Zorganizowaliśmy 2 konferencje prasowe. Cały czas byliśmy w kontakcie z
dziennikarzami. O sprawie napisano dobrych kilkadziesiąt artykułów.
– Na samym początku wydrukowaliśmy tysiąc wielkich plakatów
przypominających obwieszczenia z obwodami do głosowania.
– Wydaliśmy 2 kolorowe ulotki w nakładzie po 40.000 egz. Pierwszą
rozesłaliśmy pocztą do każdego mieszkańca. Niestety okazało się, że
faktycznie nie wszędzie dotarły. Dlatego drugą ulotkę – tydzień przed
głosowaniem kolportowali wynajęci studenci.
– Wydrukowaliśmy 5 tys. nalepek. W ostatnim tygodniu także samoprzylepne
plakaty. Staraliśmy się, aby wszystkie materiały miały wspólną szatę
graficzną. Nasze informacje były wszędzie.
– Przez ostatnie dwa tygodni mieliśmy dyżury w specjalnym lokalu. Telefony
się urywały.
– W sobotę 8 lutego przed bazarkiem przy ul. Trockiej odbył się happening
Komuny Otwock.
– Przez kilka ostatnich dni jeździliśmy z megafonem.
– Zamalowaliśmy wszystkie puste billboardy swoimi hasłami.
– Rozdawaliśmy ulotki na ulicach.
– Znaleźliśmy mężów zaufania do prawie wszystkich 52 komisji obwodowych.
Ich kampania
Oczywiście druga strona nie spała. Wiedzieliśmy że władze niechętnie będą
z nami dyskutować, aby nie nagłaśniać sprawy. Dlatego najbardziej baliśmy
się blokady informacyjnej. Rzeczywiście, nie pisała o nas Trybuna i
Superexpress – gazeta popularna w tej dzielnicy. Po naszym występie w
„Rozmowie dnia” w WOT redakcja została wezwana „na dywanik”.
Sporo relacji było tendencyjnych. Bardzo ciekawym zjawiskiem była pani dr Maria
Obłój-Muzaj, kierownik zakładu PCW w Instytucie Chemii Przemysłowej. Zaczęła
od telefonów do nas i listów do gazet. Później pojawiała się we wszystkich
artykułach. Pani doktor twierdzi, że dioksyny tworzą się głównie przy
paleniu drewna, biomasy, są wszędzie i „w większości są zupełnie
nieszkodliwe”. W wysokich temperaturach dioksyny nie powstają, a filtry na
nie „są wytworem wyobraźni” ekologów. Po debacie w telewizji kablowej pani
doktor zażądała 500 zł za udział. Ciekawe, ile zażądała od miasta za całość
swoich usług?
Po naszej pierwszej ulotce miasto wydało swoją pełnokolorową, kredowaną
ulotkę pt. „Czy wiesz o co chodzi?”. Można w niej przeczytać, że „spaliny,
oczyszczone z pyłów, dioksyn i furanów, będą spełniały normy krajowe i UE” a
„żużel zostanie związany w bezpieczny ekologicznie beton, co umożliwi jego
dalsze gospodarcze wykorzystanie”. O referendum ani słowa.
Kto kłamie
Podstawową taktyką miasta stało się zniechęcanie do udziału w referendum.
Prezydent Święcicki i wiceprezydent Wojtyński często mówili, że wynik
referendum nie będzie miał znaczenia, a pozwolenie na budowę jest
ostateczne. Tymczasem dopiero 17 lutego Ogólnopolskie Towarzystwo
Zagospodarowania Odpadów złożyło odwołanie do NSA. 13 lutego na konferencji
prasowej władze przeszły same siebie. „Ekolodzy kłamią, ekolodzy manipulują,
straszą” (co kilka minut), „wynik referendum nie może mnie nakłonić do
odstąpienia od budowy” (Wojtyński), „opóźnianie budowy spalarni to zbrodnia
przeciw ekologii” (wiceprzewodniczący Rady Warszawy – Zawistowski), „nasza
demokracja zmierza w kierunku anarchii, teraz każdy będzie robił referendum”
(jeden z radnych).
Inną taktyką było zastraszanie. Straż miejska zatrzymywała, spisywała i
groziła kolegium rozwieszającym plakaty, uganiała się i zatrzymywała
samochód z megafonem. WOT informował o zatrzymaniach i też straszył.
Wszystkie te działania były bezpodstawne, gdyż w trakcie kampanii wyborczej
wolno wieszać plakaty praktycznie wszędzie, organizować dowolne wiece bez
żadnych zezwoleń. Plakaty wyborcze są prawnie chronione.
W sobotę przed referendum miasto opublikowało całostronicowe ogłoszenia w
Gazecie Stołecznej i SuperExpressie. W dniu referendum kilka rozgłośni
informowało o niskiej frekwencji, podając dane sprzed wielu godzin, łamiąc
tym ciszę wyborczą. Mężowie zaufania nie mogli głosować, na listach
figurowały „martwe dusze”, część kart była kserowana lub nie miała pieczęci.
Po policzeniu głosów nie wywieszono wyników we wszystkich komisjach.
Nasza kampania kosztowała ok. 15 tys. zł. 6 tys. dostaliśmy od
Partnerstwa dla Środowiska (EPCE), 5 tys. od Milieukontakt Oost-Europa, 1
tys. i pomoc merytoryczną od OTZO. Resztę stanowi deficyt i wpłaty osób
prywatnych. Burmistrz Targówka nie uwierzył że wydaliśmy mniej niż wynosi
miesięczna pensja prezydenta miasta. „Z takimi nalepkami? – co najmniej 100
– 200 tys. zł”. Cóż, możemy się domyślać ile wydało miasto.
I co dalej
Po referendum złożyliśmy protest do Sądu Wojewódzkiego dokumentując
wszystkie nieprawidłowości kilkunastoma oświadczeniami świadków. Mimo, że
ordynacja wyborcza nakazuje rozpatrzenie skarg w ciągu 14 dni od dnia
referendum, na rozprawie 18 marca sprawę odroczono do 15 kwietnia, z powodu
niestawienia się strony pozwanej. Na kolejnej rozprawie Sąd Wojewódzki
uznał, że rzeczywiście:
– Władze gminy nie dopełniły obowiązku poinformowania mieszkańców o
referendum, ograniczając się jedynie do powieszenia 45 obwieszczeń
(na 140-tysięczną gminę!)
– Władze Warszawy kłamały, że decyzja o spalarni jest ostateczna i
referendum nie może mieć żadnego wpływu.
– Bezprawnie utrudniano prowadzenie kampanii (zatrzymywano i straszono osoby wieszające plakaty i jeżdżące z megafonami).
– Naruszono ciszę wyborczą, m.in. podając w radiu frekwencję sprzed wielu
godzin.
– W niektórych obwodach do głosowania używano kserowanych kart do
głosowania i manipulowano podczas liczenia głosów.
Sąd jednak uznał, że nie ma dowodu, że stwierdzone fakty miały wpływ na
frekwencję podczas referendum (!) – mogło tak być, mogło tak nie być i
skargę odrzucił.
Dopiero rok później Sąd Apelacyjny po kilku rozprawach unieważnił
referendum i nakazał je powtórzyć.