W ZDM-ie skrajni wyniesienie albo drogowców (częściowe) oświecenie
Czy można zmieniać skrajnię pionową?
Bez obaw, ZDM nie może zmienić skrajni pionowej chodnika, która wynosi 2,5 m z możliwością obniżenia do 2,2 m. Teoretycznie ma do tego prawo tylko Minister Infrastruktury, ale w praktyce jest różnie – wiadomo, stolica!
Nie ma natomiast wątpliwości, że pojęcie to było do niedawna w Zarządzie Dróg Miejskich nieznane, ewentualnie urzędnicy byli jego świadomi, ale nie uważali za słuszne, aby się tym specjalnie przejmować.
Nie omawiając tym razem jawnej tragedii na drodze, jaką jest kwestia sytuowania i utrzymania znaków pionowych, zajmijmy się sygnalizatorami na przejściach dla pieszych.
Co było i wciąż jest
Dotychczas sygnalizatory montowane były ze skrajnią pionową około 2,0 m, co oznaczało, że ich tzw. dolny element wsporczy znajdował się na tej wysokości nad poziomem terenu. Celowo użyto słowa „około”, gdyż wobec braku odpowiedniego nadzoru wykonawcom trafiały się „drobne” odchyłki, zwykle z przedziału 180 – 194 cm. Jest oczywiste dla każdego, kto wie, że ludzie mogą być takiego właśnie wzrostu (a nawet wyżsi), iż takie postępowanie jest zagrożeniem dla pieszych i rowerzystów, gdyż może skutkować obrażeniami głowy.
Czy zaniżona skrajnia jest niebezpieczna dla dzieci?
Owszem, wobec opisanych faktów nie poleca się noszenia dzieci „na barana” po ulicach Warszawy – to skrajnie niebezpieczne!
Co to będzie, gdy problem z normą w urzędzie?
Kierowane skargi były załatwiane odmownie, co tłumaczono wiekiem sygnalizatorów i ich wykonaniem „według starej normy”. Samej „starej normy” w ZDM nie udało się odnaleźć, względnie nie została ujawniona z obawy przed zawartą w niej treścią, ale to nie ma żadnego znaczenia, gdyż od 2003 roku obowiązuje „nowe” Rozporządzenie, gdzie sygnalizator w chodniku nie może być niżej, niż 2,20 m nad poziomem terenu. Czyli każda sygnalizacja wybudowana lub modernizowana po roku 2003 była zwyczajnie bezprawna, jeśli cokolwiek w niej wystawało nad przejście i znajdowało się poniżej.
Co ciekawe, nawet jeśli nie ustalono, co było w tej mitycznej „starej normie”, wystarczyło odwiedzić inne miasta i tam się przekonać, ile wynosi „stara” skrajnia pionowa dla sygnalizatorów. Poleca się na przykład Trójmiasto, gdzie na przejściu dla pieszych nawet „chłop jak dąb” poczuje się mały koło słupa – tam sygnalizatory, nawet dla pieszych, „drapią chmury” na wysokości 2,5 metra, nawet te najstarsze. Nachchodzi refleksja, czemu nie udało się znaleźć tej „starej normy” w bibliotece ZDM? Może myszy zjadły księgi zakurzone, po które nikt nie sięgał?
Społecznicy na ratunek
Przeprowadziliśmy w tej sprawie kampanię medialną, wkładając w nią dużo społecznej pracy i zwracając uwagę także na ostre elementy na słupach (zwykle dzieło „ludzi od znaków”), sygnalizacje dla niewidomych oraz usytuowanie przycisków [zobacz >>>] [zobacz >>>].
W sprawie przycisków ZDM zareagował dość sprawnie, już od mniej więcej roku wszystkie nowe zawieszane są na przepisowej wysokości, wymieniono też (nie bez oporów ze strony niektórych konserwatorów) część starych, z którymi prawie na każdym skrzyżowaniu było coś nie tak.
Dużym natomiast problemem było przekonanie odpowiednich specjalistów w ZDM, że skrajnia ma wynosić minimum 2,2 m, mimo że odpowiedni rysunek „stoi jak wół” w Rozporządzeniu. Kiedy skierowaliśmy ich wzrok na odpowiednią stronę (370) tzw. czerwonej książki (załącznika do Rozporządzenia) i już nabrali do jej zawartości tzw. przekonania, kolejnym problemem okazała się… wysokość stosowanych słupów.
Przykład oświeconej przemiany
Popatrzmy na jedno ze skrzyżowań. Użyte słupy są tak niskie, że sygnalizatory musiały mieć dość wymyślne wsporniki, aby w ogóle znaleźć się na jakiejś sensownej wysokości, która jednak i tak stanowiła naruszenie skrajni pionowej przejścia.
Na szczęście ZDM zmienił i tutaj zdanie, więc odtąd słupy stosuje znacznie wyższe, co widać na sąsiednim przejściu przez tę samą ulicę. Nowy słup po lewej stronie jest wyraźnie większy, co ma szereg zalet:
a/ nie ma już ryzyka, że dolna część sygnalizatora znajdzie się w skrajni przejścia i będzie zagrażać przechodniom
b/ istnieje zapas do regulacji, jeśli na przykład z powodu zniszczenia starszego sygnalizatora trzeba będzie go zastąpić nowszym, zazwyczaj innego typu
c/ ewentualne maszty znaków można będzie montować wyżej, dzięki czemu ostre opaski i śruby nie znajdą się w zasięgu rąk czy na wysokości oczu pieszego
ZDM dziękujemy, że się dał przekonać do respektowania kolejnego (oczywiście obowiazującego) przepisu, z wyraźnym pożytkiem dla niezmotoryzowanych oraz ogólnie tzw. ładu publicznego.
Łatwo nie było, ale można też przy tej okazji docenić pozytywne zmiany na lepsze i przede wszystkim sam fakt skrócenia notowanego dotąd standardowego czasu reakcji tej instytucji w wymiarze 17 miesięcy do niecałych 12.
Postęp jest znaczący i prosimy o więcej.
Punkt zwrotny Warszawy historii najnowszej a udział ludu stolicy
Dla porządku należy jeszcze dodać, że ostatnią (mamy nadzieję) sygnalizacją na zbyt krótkich słupach jest ta na skrzyżowaniu ulic Bema i Kasprzaka. Potem ma być już tylko lepiej, czego proponujemy dodatkowo (społecznie) pilnować. Dobrą metodą jest na przykład ubrać się w odblaskową kamizelkę i robić zdjęcia sygnalizacji w czasie, gdy jest ona montowana. Społeczne oko publicznego konia tuczy, jak nas poucza przykład np. Holandii i Francji.
Dowodem na to jest także widoczne na zdjęciu miejsce – sygnalizacja psuła się tam kiedyś raz na dwa tygodnie i NIEDAŁOSIĘ, ale pod nawałą zgłoszeń od mieszkańców tak się cudownie zebrała w sobie, że już od niemal roku nikt o tych usterkach nie pamięta.
Jest też inny sposób na psującą się sygnalizację – niekiedy jest ona zupełnie zbędna i można zastosować coś znacznie tańszego: [zobacz >>>]
Pokorna prośba o darowanie życia do Dyrektora ZDM
Pan Dyrektor Mirosław Kazubek niegdyś napisał, że w opisanym miejscu nie odnotowuje się żadnych zdarzeń drogowych i dalsze uspokojenie ruchu nie jest konieczne. Zanim napisał te słowa, jeden ze słupów został uderzony przez samochód, ale udało się go naprawić. Tym razem rzeczony słup został zapewne całkiem skoszony, skoro zdecydowano się na jego wymianę. Być może też uderzona i naprawiona rura okazała się jednak nie dość stabilna.
Panie Dyrektorze, to są zdarzenia drogowe, w których mogli lub mogą zginąć ludzie. Gdyby w ZDM od czasu do czasu porównywano dane o zniszczeniach urządzeń brd z oficjalną wiedzą o wypadkach i na tej podstawie modyfikowano organizację ruchu, krwawe żniwo na warszawskich drogach zostałoby częściowo ograniczone, nie mówiąc o kosztach ich utrzymania. Może Pan uważa inaczej, ale ten obowiązek ciąży głównie na Panu, podobnie jak ustawowa i moralna współodpowiedzialność zarządcy drogi za to, co się na niej dzieje. W Europie już dawno zrezygnowano z twierdzenia, że za wszystko odpowiadają kierowcy i rezultaty tej polityki są znakomite [zobacz >>>] [zobacz >>>]. A my co? Może tak być, żeby Warszawa była garbata, teraz i przez następne lata? Pytam o te wszystkie zgasłe życia ludzkie, którym zwykłe wyniesienie przejścia, wysepka czy esowanie mogły dać szansę na drogę do domu, zamiast na tamten świat. Przypominam Panu dzieci z Placu Hallera – co poza odmową uspokojenia ruchu zrobił Pan, aby nikt więcej tam nie zginął, bo na razie dla Państwa to „tylko” dwie osoby?