Uwaga, kradną!
Kradzieże „dwóch kółek” są wszędzie dużym problemem. Statystyki policji mówiące o kilkuset rowerach kradzionych co roku w Warszawie są niepełne. Z prostego powodu: nie wszyscy zgłaszają zaginięcie swego górala czy waganta. Może kiepskie to pocieszenie, ale w Kopenhadze, stolicy Danii – rowerowego królestwa ginie rocznie aż 27 tysięcy jednośladów!
Co robić? Warto kupić zabezpieczenie. Sprzedawcy oferują ich dziesiątki rodzajów. Żadne nie jest idealne, a prawdziwi spece od zamków na pewno je otworzą. Za dość dobre uchodzi sztywna ramka w kształcie dużej litery „U”, jednak to urządzenie nie wszędzie daje się przypiąć. Nie polecałbym linek stalowych na malutki zatrzaskowy zameczek – używałem takiego mechanizmu jedynie półtora miesiąca. Co się stało później, nietrudno się domyśleć.
Coraz więcej zwolenników zyskuje spinanie ramy zwyczajnym „krowim” łańcuchem o drobnych oczkach. Nie da się go przeciąć żadnymi nożycami, a dobrą patentową kłódkę otwiera się wytrychem. Ani szpilka, ani gwóźdź, ani kawałek drutu nie wystarczy. Musimy się wtedy liczyć ze znacznym wzrostem masy roweru, o około kilogram. Ale na to też jest rada: schudnąć samemu!
Aby skomplikować złodziejowi pracę, możemy zastosować kilka różnych zabezpieczeń na raz. Trudniej uporać się z dwoma zamkami, a złodzieje często specjalizują się i potrafią otworzyć tylko jeden jego typ. Nie należy z tym przesadzać, aby nasz jednoślad nie wyglądał jak jeżdżąca szafa pancerna.
Znałem osobiście chłopaka, który swój skarb chronił przed złodziejami prądem o wysokim napięciu. Specjalny układ złożony z transformatora i dwóch płaskich baterii włączał się i porażał delikwenta w momencie wsiadania na rower. Słodką tajemnicą Stefana, bo tak miał na imię ów wynalazca, było, w jaki sposób wyłączał on mechanizm, aby samemu nie ucierpieć.