Warszawski fristajl miejski
Miasta dla Rowerów wraz z Zielonym Mazowszem
zrobiły szkolenie dla stołecznych urzędników,
decydentów i projektantów odpowiedzialnych za projektowanie i
powstawanie dróg rowerowych. Szczegółowa relacja wkrótce,
ale teraz przede wszystkim chciałem napisać o jeżdżeniu po Warszawie.
Otóż ja wiele razy przez Warszawę rowerkiem pedałowałem – z sakwami, bez
sakiew, miejsko i trekkingowo. W sumie dawałem rade, unikając co
dziwniejszych miejsc i miksując się z autobusami i ciężarówkami a czasem
z pieszymi na chodnikach. Przy czym zawsze mnie zastanawiało, jak na
rowerze można skręcić w lewo na rondzie pod hotelem Forum (skrzyżowanie
Jerozolimskich i Marszałkowskiej) w godzinach szczytu (albo i po
godzinach).
No i we czwartek miałem okazje spróbować tego hardkoru. Piszę to jako
praktyk rowerowego stylu krakowsko – gdańsko – amsterdamskiego, któren
objawia się godnością, powagą i majestatycznym dostojeństwem (choć
niektórzy twierdzą, że chodzi o to, że się jeździ jak stara baba). Jak
się okazuje, jazda po warszawie cokolwiek przypomina znany na preclu
filmik redweb i jest to zupełnie inny styl jazdy.
Wychodzimy mocną ekipą ze sklepu spożywczego pod domem towarowym „Smyk”.
Jest już prawie ciemno, samochody tłoczą się i trąbią, ot: stołeczna
godzina szczytu. W przednim koszyku roweru mam 10 piw, w tylnym – cenną
walizeczkę. Jesteśmy we cztery rowery: Olek, Czajnik, Przemek z Gdanska
i ja. Warszawiacy na rowerach górskim i trekingowym, Przemek i ja – na
miejskich kozach, w końcu styl krakowsko- gdańsko- amsterdamski
obowiązuje. Sprzed sklepu spływamy po chodniku w kierunku przejścia
pieszego. Trochę dziwnie – czyżbyśmy mieli jechać po lamersku między
pieszymi?
Niedoczekanie! Na skrzyżowaniu Jerozolimskich z Kruczą (czy co to za
ulica, warszawiacy wybaczcie) przed Smykiem Czajnik nieoczekiwanie
zjeżdża z przejścia pieszego tuż przed torowiskiem tramwajowym i
krzyczy, zeby ustawić sie obok niego na LEWYM pasie trzy czy
czteropasowych w tym miejscu Jerozolimskich. Zgodnie z komendami
prowadzacego ruszamy chyba na czerwonym (nie widać świateł z tego
miejsca, gdzie się trzeba ustawić), kiedy tylko kierunek poprzeczny sie
zablokował i można było bezpiecznie śmignąć przez skrzyżowanie.
Wyprzedziwszy stojace za nami samochody, za skrzyżowaniem jedziemy lewym
pasem przeraźliwie szerokich w tym miejscu Jerozolimskich tak, żeby
wyprzedzać sie dało nas tylko z prawej: blokujemy cały pas, bo inaczej
nas zaczną wyprzedzać samochody, spychać na bok, a z innego pasa się nie
da skręcić w lewo. I tak do świateł na rondzie nas parenaście aut
wyprzedza prawą stroną. Śmieszne wrażenie: po lewej śmigają tramwaje,
dalej w lewo – korek w przeciwną stronę, z prawej – podobny potok aut
goniących do świateł przed nami. A do chodnika daleko, oj daleko.
Na rondzie przed nami czerwone: omijamy stojące samochody i autobusy,
dojeżdżamy do linii zatrzymań. Czajnik wygląda jak kurier, Olek w odblaskowej
kamizelce sprawia wrażenie rasowego miejskiego cyklisty stołecznego i
dla kierowców to chyba nic nowego, ale coś czuję, że kierowcy dziwnie
patrzą się na mnie: czarna miejska damka, długi płaszcz, z tyłu widoczna
w koszyku walizeczka, z przodu – widoczne w koszyku dziesięć piw.
Na samym rondzie znowu zatkanie, czyli korek i znowu bez względu na kolor
świateł wjeżdżamy na skrzyżowanie. Co ciekawe – śmigamy po wewnętrznej
krawędzi ronda. Ale przed nami przegubowy autobus, więc Czajnik wskakuje
na środek ronda, ja za nim i po skosie środkiem wyspy centralnej
docieramy do jezdni w kierunku Placu Konstytucji. Między stojącymi na
czerwonym samochodami przeciskamy się w poprzek jezdni do linii
zatrzymań, tym razem (uffff!) na prawym pasie i znowu – nie czekając na
zmianę świateł – prujemy przez skrzyżowanie zaraz jak tylko auta z
prawej zaczynają haltować na linii zatrzymań.
W ten sposób dotarliśmy bez większych sensacji do Nowogrodzkiej, gdzie
luzikowo przy krawężniku dajemy w prawo i dalej – pod prąd, ale ulice
w Warszawie są szerokie, a kierowcy dość wyluzowani.
Muszę powiedzieć, że ta banalna operacja lewoskrętu zrobiła na mnie
wrażenie. Czajnik, Olek – dziękuję za przewodnictwo i mocne wrażenia.
PS. To skrzyżowanie (Jerozolimskie / Marszałkowska) jest obecnie nie do
przerobienia „rowerowo” – nie ma tam jak wprowadzić dróg rowerowych i
przejazdów. Do tego konieczna będzie totalna rewolucja drogowa w tym
miejscu, na razie więc trzeba się prześlizgiwać tak, jak napisałem
powyżej. Komentarze mile widziane, bo zmieniło to trochę moją percepcję
rowerowania w mieście.